Frances Ha w liceum.

Amerykańskie media zwariowały na punkcie "Lady Bird" i Grety Gerwig, która jako piąta kobieta w historii otrzymała nominację do Oscara w kategorii "Najlepszy reżyser". Z tą młodą aktorką z Sacramento spotkałam się po raz pierwszy w 2012r. kiedy to oczarowała mnie na ekranie w filmie "Frances Ha" Noah Baumbacha. Trzymająca się być może za mocno z boku Gerwig swoją najnowszą produkcją jest na ustach krytyków z całego świata a jej film ma szansę zdobyć statuetkę za "Najlepszy film". Czy jednak zachwyty nad filmem mają jakiekolwiek podstawy?

Bohaterką "Lady Bird" jest Christine McPherson, nastolatka, która symbolizuje typową zbuntowaną młodą licealistę: nienawidzi swojego miasta, otwarcie sprzeciwia się zasadom panującym w swojej katolickiej szkole, a w wolnym czasie romansuje z chłopcami i marzy o studiach w Nowym Jorku (na które praktycznie nie ma szans). Jedyną otuchą w całym tym szalonym świecie wydają się być dla niej ojciec oraz najlepsza przyjaciółka Julie. Jednak, jak to zwykle w życiu bywa, Christine będzie musiała zmierzyć się z szarą rzeczywistością, w której jej surowa matka wdaje się z nią w ostre dyskusje, ojciec traci pracę a przyjaciele nie okazują się tak pomocni jakby to sobie wymarzyła.


Przez cały film śledzimy poczynania Christine, w którą wciela się Saoirse Ronan. To na niej skupia się historia i muszę powiedzieć, że irlandzka aktorka przez cały czas utrzymuje równy poziom gry aktorskiej. Lady Bird jest gwiazdą ekranu, a krążące wokół niej postacie ciekawie ją uzupełniają, wchodząc z nią w różnego rodzaju interakcje. Christine testuje życie na różne sposoby, sprawdzając, pytając i wątpiąc po drodze jakiś tysiąc razy. Jak każda nastolatka dziewczyna podejmuje nieprzemyślane decyzje i nie uznaje racji rodziców. Ronan ze swoją delikatną urodą bez problemu wciela się w rolę nastolatki i jest w tym na serio wiarygodna. Mimo swoich szalonych pomysłów budzi sympatię, można też z łatwością odnaleźć elementy jej zachowania w swoim życiu. Konflikt z matką  (Laurie Metcalf, również nominowana do Oscara) tak naprawdę uwydatnia cechy charakteru, które Christine po niej odziedziczyła. Jak w każdej rodzinie, zdarzają się gorsze i lepsze chwile, jednak rodzice bohaterki od samego początku pokazują, że po prostu chcą dla niej jak najlepiej, a ona podświadomie podąża ścieżką jaką jej utorowali. Pomimo niesnasek ta miłość do rodziców (a zwłaszcza do matki) co jakiś czas wybija się z ekranu tak by dać jej prawdziwe ujście w końcowych scenach. Lady Bird ostatecznie podejmuje refleksję nad swoim "ja", nie walczy z przeszłością tylko ją akceptuje i rozumie dlaczego jej rodzice postępowali tak, a nie inaczej. Wkracza do college'u już nie jako zbuntowana dziewczynka, lecz jako dojrzała kobieta.

Tylko.. no właśnie, to wszystko jest takie okropnie sztampowe i, co za tym idzie, nudne. Owszem, niektóre momenty są zabawne, niektóre sceny mogą u niektórych wzbudzić swego rodzaju rozrzewnienie, czułam się jednak jakbym oglądała przydługi serial na kanale dla nastolatków. Problemy w szkole, chęć odnalezienia swoich pasji, poszukiwanie poczucia przynależności do jakiejś grupy społecznej... W tej historii nie ma absolutnie nic odkrywczego. I jasne, zawsze można stwierdzić, że nie wszystkie filmy odkrywają Amerykę, jednak "Lady Bird" jest tak naprawdę... o niczym. Nie ma w sobie absolutnie nic świeżego, a wątki niestety są przydługie i przez to nieciekawe. Uwierzcie mi, zapomnicie o losach Christine 15 minut po wyjściu z kina.


"Lady Bird" prawdopodobnie miał być głosem pokolenia Grety Gerwig, ukazaniem czasów jej młodości, taką "Frances Ha" w liceum. Niestety, jest boleśnie powolny, banalny i o 20 minut za długi. Wykorzystuje wszystkie możliwe chwyty pojawiające się w filmach o nastolatkach/dorastaniu i, co dość zadziwiające, przedstawia je w sposób niezwykle stereotypowy - nawet nie sili się na nieszablonowość, ponieważ w tym filmie jej po prostu brak. 

Komentarze