Zdradziecki potrójny axel.


"Byłam drugą, po Billu Clintonie, najbardziej rozpoznawaną osobą w USA" - wyznaje w filmie Tonya Harding, dwukrotna olimpijka i dwukrotna mistrzyni międzynarodowego konkursu Skate America. W wieku 21 lat jako pierwsza Amerykanka z powodzeniem wykonała najtrudniejszy skok w łyżwiarstwie figurowym, potrójnego axla. Na ekranach od 2 marca można zobaczyć fabularyzowany dokument o jej życiu, nominowany do Oscara "Jestem najlepsza" w reżyserii Craiga Gillespie. Tego seansu po prostu nie mogłam pominąć, bo jest on dla mnie nieco bardziej osobisty.

Od najmłodszych lat będąc ogromną fanką jazdy na łyżwach, śledziłam z zapartym tchem zawodniczki, które wykonywały skoki z największą gracją. Znałam budowę łyżwy, wszystkie rodzaje piruetów, skoków i elementów składających się na program. Sama nauczyłam się jeździć dopiero w wieku 25 lat, ale do tej pory jestem pod wielkim wrażeniem łyżwiarzy, którzy poświęcają swoje życie a nierzadko i zdrowie, by przedstawić swoje umiejętności.

"Jestem najlepsza" Gillespie stylizowany jest na dokument, w którym występuje Tonya i jej najbliżsi. Elementy biograficzne przeplatane są tu z fabularyzowaną wersją wydarzeń z przeszłości. Film opowiada o karierze Harding, rozpoczynając od jej pierwszych kroków na tafli i puentując dramatycznym zakończeniem kariery. Reżyser oczywiście chce skupić się na incydencie, który zaważył na karierze dziewczyny, kiedy to w '94 roku Harding została uwikłana w napaść na swoją koleżankę Nancy Kerrigan.

"Jestem najlepsza" nie pochwala zachowań bohaterki, ale też ich nie gani. Reżyser stara się obiektywnym okiem pokazać historię kobiety i zostawia nam pole do interpretacji. Dokumentalna część filmu jest niezwykle dokładna - odtworzone jest praktycznie każde słowo, strój, element występu Harding - a to wszystko utrzymane jest w groteskowym, absurdalnym wręcz tonie. Postacie są tak przejaskrawione, że aż wydają się nierealne; a to wszystko wydarzyło się naprawdę... Tonya  jest reprezentantką stereotypowego amerykańskiego rednecka. Jest po prostu wieśniarą, z czego zdaje sobie sprawę i nigdy nie stara się udawać, że jest inaczej. Już od dzieciństwa była poniżana i dręczona przez własną matkę Lavonę (zasłużona statuetka dla Allison Janney, świetna rola). Po wyjściu za mąż okazuje się, że jej mąż Jeff to kompletny nieudacznik, który od czasu do czasu lubi się na niej wyżyć. Terroryzowana od dzieciństwa Harding nie miała nic oprócz łyżew, które stały się całym jej światem. Trenując po kilka godzin dziennie dziewczyna dochodzi do perfekcji, wykonując na lodzie cuda, o jakich inne zawodniczki mogą tylko pomarzyć. Sęk w tym, że łyżwiarstwo wydaje się być zarezerwowane dla wątłych, delikatnych księżniczek, a ciężko ciosana, wulgarna Tonya kompletnie nie pasuje wizerunkowo do tego jakże wdzięcznego sportu.


Bardzo ciekawie pokazuje Gillespie ogromną ambicję jaka trawiła Tonyę przez cały czas trwania jej kariery. Robbie dobrze odtwarza charakterystyczne cechy bohaterki, zostawia jednak widzom pewną lukę, nie będąc w swojej interpretacji w 100% oczywista. Z jednej strony widzimy patologię jaka przetacza się przez jej życie, jej agresję i butę, która na pewno nie ułatwiała jej kariery; z drugiej, dostrzegamy w niej zagubioną dziewczynkę, którą od początku pomiatano i poniżano. Tonya Harding nie miała nigdy łatwego życia i w głębi duszy była po prostu niezwykle nieszczęśliwa. Choć historia pokazana na ekranie nie odbiega od prawdziwych wydarzeń, bardzo ciężko jest z całą stanowczością powiedzieć, kto ponosi winę i jest "tym złym". Postaci są niezwykle złożone i niejednoznaczne co niewątpliwie stanowi atut filmu. Bardzo udany soundtrack, scenografia i dobry, realistyczny montaż dodatkowo sprawiają, że bohaterowie są nam bliscy. Zarówno Margot Robbie jak i towarzyszący jej aktorzy przez cały film utrzymują dobre tempo gry i z powodzeniem odgrywają przypisane im role, pozostawiając przy tym dużo miejsca na wątpliwości i refleksje. W tym momencie tak naprawdę nie ma większego znaczenia, czy Tonya zaplanowała atak na Nancy czy nie.

Jedyne co mogę zarzucić temu filmowi to długość. Niektóre ze scen są niepotrzebnie rozciągnięte, a niekiedy powtarzane kilkukrotnie przez postaci te same frazesy zaczynają brzmieć w ich ustach jak cytat z Paulo Coelho. Zabrakło mi też w "Jestem najlepsza" mocniej zaakcentowanego punktu kulminacyjnego, choć może tak naprawdę nie był tam potrzebny...? Mimo wszystko produkcja australijskiego reżysera to ciekawa mieszanka dokumentu, czarnej komedii i dramatu. Opowieść o Tonyi Harding to historia prostej dziewczyny, która mimo przeciwności losu z całej siły pragnęła być kochana i chciała poczuć, że jest w czymś naprawdę dobra. A dla wszystkich łyżwiarzy i łyżwiarek, którzy morderczo trenują, by osiągnąć sukces - czapki z głów!

Komentarze