Zemsta między wierszami.
Tom Ford nigdy nie należał do grona moich ulubionych reżyserów.
Jego “Samotny mężczyzna” ani nie mnie wzruszył, ani nie
zachwycił. W “Zwierzętach nocy” jest jednak coś, co nie
pozwala mi o nich zapomnieć od dobrego tygodnia.
Film to oparta na książce “Tony i Susan” Austina Wrighta
opowieść. O czym? Przed seansem tak naprawdę trudno stwierdzić.
Dystrybutor szumnie nazywa go thrillerem o zemście, a ja, choć
doszukałam się w nim czegoś więcej, nie mogę do końca
stwierdzić, że zrozumiałam go w 100%.
Susan, piękna właścicielka galerii wiedzie szczęśliwe życie u
boku opalonego bogatego businessmana. Wielki dom, pieniądze,
eleganckie spotkania. Widać jednak, że to wszystko tylko pozory.
Pewnego dnia otrzymuje w paczce manuskrypt powieści “Zwierzęta
nocy” od swojego byłego męża Edwarda, który prosi ją o ocenę.
W momencie rozpoczęcia lektury światy zaczynają się rozwarstwiać.
Powstaje kilka równoległych fabuł. Wciąż śledzimy teraźniejsze
losy Susan, ale także historię opisaną w książkach. W miarę
czytania pojawia się również płaszczyzna opisująca przeszłość
kobiety, jej spotkanie, krótkie małżeństwo z Edwardem i
rozstanie. Tom Ford bardzo zręcznie operuje przejściami między
jednym a drugim światem do tego stopnia, że w pewnych momentach nie
wiadomo co jest prawdą, a co złudzeniem czy literackim pomysłem
Edwarda. Wzmacnia to fakt, że Jake Gyllenhaal gra zarówno ex-męża
jak i Tony'ego, bohatera manuskryptu. Bardzo interesujący i naprawdę
udany zabieg.
Sama warstwa książkowa jest niezwykle mocna. Bardzo realistyczne i
brutalne zdarzenia gdzieś na teksańskim pustkowiu połączone z
późniejszym poszukiwaniem zemsty i wymierzaniem sprawiedliwości
tworzą tak naprawdę... świetną powieść. Każda z fikcyjnych
postaci jest warta uwagi, jednak na przód wysuwa się zdecydowanie
Michael Shannon w roli detektywa Andesa. Chory, lekko zblazowany, a
równocześnie bezwzględny i dziki (jak tytułowe zwierzęta).
Wspaniała rola, niepokojąca i idealnie wpasowująca się w klimat.
Jake Gyllenhaal swoją plastycznością po raz kolejny udowadnia, że
jest bardzo dobrym aktorem. Ciągłe przerzucanie widza między
książką, rzeczywistością i przeszłością tworzą obraz
niezwykle skomplikowany, otoczony aurą pewnej dziwności, napięcia,
tajemniczości.
“Zwierzęta
nocy” nie są filmem łatwym w odbiorze. To nie jest kino akcji, o
którym zapomina się dziesięć minut po powrocie do domu. Przez
cały czas trzeba być niezwykle skupionym, bowiem reżyser często
puszcza do nas oko pokazując nam jakiś symboliczny element. Tom
Ford dopieścił każdy z detali, dbając nie tylko o fabułę, ale
także o ścieżkę dźwiękową, zdjęcia czy kostiumy. Te ostatnie
miejscami rażą swoją przesadną elegancją, choć rozumiem, że
miały stanowić kontrast między płaszczyznami. W miarę rozwoju
fabuły pewne karty się odkrywają, pozostawiając inne nie do końca
jasne. Przeszłość Susan nie jest tanim romansem, pozwala zrozumieć
(choć częściowo) jej zachowanie i aktualną sytuację i pokazuje
kontrast między nią a Edwardem. Ten natomiast po latach wymierza
jej okrutną i bolesną karę, wysyłając jej manuskrypt pełen
odniesień do ich wspólnego życia. Dobrze zna swoją byłą żonę
i chce pokazać jej co czuł po rozstaniu – i robi to w iście
wysublimowany sposób.
Pojawiają się jednak w “Zwierzętach nocy” elementy, które
mnie irytują, odrzucają i sprawiają, że nie do końca kupuję
całą tę historię. Może to przez te teatralne gesty i wzdychanie
bohaterki, może przez scenę końcową, która choć pełna emocji
do mnie nie do końca przemawia? Nie umiem tego dokładnie określić,
lecz wiem na pewno, iż jest to film wart uwagi. O konsekwencjach,
które ponosi tak naprawdę każdy z nas, o wymierzaniu
sprawiedliwości i o ułudzie, w której to można przeżyć całe swoje
życie.
Komentarze
Prześlij komentarz