Walcząc z systemem.

Recenzja, którą mam zamiar umieścić pod spodem jest chyba jedną z najbardziej osobistych, którą dane mi było umieścić. Zwykle bardzo emocjonalnie podchodzę do każdego seansu, ten jednak wydaje się być wyjątkowy ze względu na to, że prywatnie jestem dość dobrze zaznajomiona z tą "złą" stroną filmu. Chodzi o zdobywcę Złotej Palmy w Cannes - "Ja, Daniel Blake" Kena Loacha, który miałam okazję zobaczyć w zeszłym tygodniu. I nie był to bynajmniej seans lekki, łatwy i przyjemny. 

Główny bohater to wdowiec mieszkający w Newcastle, który po rozległym zawale serca musi zaprzestać pracować. Poznajemy go w momencie, w którym ubiega się o zasiłek dla bezrobotnych - nie otrzymuje go ze względu na "dobry stan zdrowia". Postawiony pod ścianą Daniel od tego momentu stara się otrzymać JAKIEKOLWIEK świadczenia, które pozwoliłyby mu na przetrwanie, dopóki nie będzie w stanie wrócić do pracy. Sprawa wydaje się prosta, jednak brytyjski system pomocy społecznej dopiero zaczyna pokazywać mężczyźnie na co tak naprawdę go stać. W pewnym momencie jego losy splatają się z rodziną, która po przymusowej przeprowadzce z Londynu potrzebuje pomocy nawet bardziej niż on. Katie i jej dwójka dzieci nawiązują bliską, bezinteresowną relację z Danielem, która przełamuje wszelkie stereotypy. Bohaterowie to ludzie z krwi i kości, którzy niczego nie udają; płaczą gdy są bezsilni i bronią resztkami sił tego, co im pozostało. Katie z braku pieniędzy zmuszona jest do kradzieży podpasek i golarek jednorazowych, jej córka nosi rozlatujące się buty i cierpi w szkole z powodu szykan, a Daniel musi sprzedać wszystkie swoje meble by móc opłacić rachunek. To nie są problemy pierwszego świata, to ludzie, których z obojętnością mijamy na ulicy.

Daniel nie poddaje się. Nie uznaje biurokratycznej machiny, niekończących się idiotyzmów, papierków i telefonów, pokazując systemowi faka. Niczym kafkowski Józef K. znosi piętrzące się problemy z niesamowitą godnością, choć wielu w jego przypadku zapewne poddałoby się bez walki. Postawiony w absurdalnej sytuacji mówi "jestem człowiekiem, nie psem". Urząd zmusza go do uczęszczania na kurs pisania CV, szukania pracy przez X godzin w tygodniu i udowadniania, że faktycznie pracy poszukuje. Odrealnione zasady wyznaczone przez system co chwila dają bohaterom po ryju a wiecznie obrażone urzędniczki wydają się być udręczone każdym spotkaniem z Danielem.

"Ja, Daniel Blake" wbija w fotel. Widz czuje bezradność, upokorzenie. Nigdy tak mocno nie czułam się obrzydzona systemem i biurokracją, która w każdym kraju przyprawia o ból głowy. W sposób dobitny i absolutnie genialny obnaża prawdę o instytucjach państwowych, których podstawowym zadaniem powinno być pomaganie potrzebującym. Katie i jej dzieci razem z Danielem utożsamiają heroiczną walkę o godne życie, walkę z góry skazaną na przegraną, pełną upokorzeń i sytuacji wydawałoby się bez wyjścia.

Scena w Banku Żywności sprawia, że chce mi się płakać - jest tak szczera i wymowna, w dodatku pokazuje coś bardzo oczywistego: że osoby potrzebujące zasiłku to nie tylko tzw. "patologia" tylko normalni, prości ludzie, którzy starają się przetrwać za wszelką cenę. Może podchodzę do niego zbyt personalnie ze względu na to, że znam system od tego drugiej strony i wiem, że często urzędnicy nie są niczemu winni i bardzo chętnie pomogliby potrzebującym, jednak narzucone odgórnie bezlitosne zasady krępują obie ze stron.



"Ja, Daniel Blake" to przede wszystkim bardzo dobre kino społeczne, którego akcję można bez trudu przenieść choćby do Polski. Bohaterowie z krwi i kości starają się związać koniec z końcem i mierzą się z upokarzającą rzeczywistością, która nadzwyczaj często daje im (i widzom) siarczysty policzek. Potrzeba nam więcej takiego kina!

Komentarze