Fantastyczna J.K. Rowling i jak zarobić dużo kasy.

Właśnie wróciłam do domu, świeżo po seansie "Fantastycznych zwierząt i jak je znaleźć". Muszę powiedzieć wam jedno - Rowling dobrze wie jak z pomysłu zrobić biznes. Jestem dzieckiem wychowanym na Harrym Potterze i jego świecie. Po książki sięgnęłam w podstawówce i nie wyobrażam sobie bez nich mojego dzieciństwa. Naprawdę jestem wdzięczna autorce za stworzenie tej magicznej serii. Do moich rąk niecały miesiąc temu trafiła ósma część (choć może to nienajlepsze określenie) sagi, która jedynie opierała się na pomysłach pisarki i została opublikowana w formie sztuki. Choć czytało się ją dość lekko, czar prysł - to nie to samo. Od wczoraj za to można oglądać w multipleksach "Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć".

Czy to kolejna opowieść o Harrym i jego znajomych? Otóż nie. Historia rozpoczyna się kilkadziesiąt lat przed narodzinami naszego ulubieńca, by pokazać nam losy autora jednego z podręczników Pottera. Newt Scamander (Eddie Redmayne) to niezwykły czarodziej, którego misją jest ochrona rzadkich magicznych stworzeń i przekazywanie wiedzy na temat ich zachowań i właściwości. Z walizką pełną stworków podróżuje do Nowego Jorku gdzie już od samego początku wpakowuje się w kłopoty. Scamanderowi towarzyszą dwie czarownice - siostry Goldstein - oraz mugol/niemag (wg amerykańskich standardów) Jacob Kowalski. W Europie grasuje potężny Grindelwald, którego bezskutecznie próbuje się schwytać. Bohaterowie muszą działać wspólnie, bowiem czarodzieje wciąż działają w ukryciu a ich magicznemu światu oczywiście zagraża niebezpieczeństwo. 

Za kamerami po raz kolejny stanął David Yates, znany już z poprzednich części "Harry'ego Pottera". Scenariusz napisała sama autorka powieści. Już przed premierą słyszałam głosy, że pisarka odcina kupony od kariery, którą dała jej książka i... chyba częściowo muszę się z tym zgodzić.

Nie zrozumcie mnie źle, film nie jest tragiczny. Zachowuje ciekawy baśniowo-magiczny klimat, który może spodobać się takim zagorzałym fanom jak ja, jak i kompletnym laikom. Czarodziejskie stworzenia, którymi opiekuje się Newt są ładnie "wykonane" i przedstawione w interesujący sposób. Można je traktować jako jednego z bohaterów filmu. Sam Scamander szybko zdobywa sympatię widza, emanując wewnętrznym czarem. Eddie Redmayne dwoi się i troi, byśmy ani na moment nie stracili uwagi. Towarzyszący mu mugol Jacob jest typowym pociesznym grubaskiem, który zupełnie przypadkowo zostaje wciągnięty w magiczny świat i zatraca się w nim w całości. Ciekawie wypada również czarny charakter. Grający go Colin Farrell wyjątkowo dobrze radzi sobie w roli ambitnego przesiąkniętego złem Percivala Gravesa i sprawia, że faktycznie czujemy do niego niechęć. Muszę pochwalić też Ezrę Millera, który do tej pory był mi w sumie obojętny, natomiast w "Fantastycznych zwierzętach..." udowadnia, że jest niezwykle zdolnym i plastycznym aktorem. W swojej małej, aczkolwiek bardzo ważnej roli Credence'a jest nietypowy, wręcz dziwaczny, a jednocześnie przyciąga uwagę za każdym razem kiedy pojawia się na ekranie. Przerażające sceny są naprawdę straszne, a więzienie dla czarodziejów zostało przedstawione z pomysłem.


"Fantastycznym zwierzętom..." brakuje jednak iskry, tej werwy, która wciągnęłaby mnie w tę dwugodzinną magiczną opowieść bez reszty. Niektóre ze scen wydały mi się zbędne, ni to komediowe, ni to dramatyczne. Zło, które zagraża czarodziejom przez większość filmu na końcu zostaje brutalnie spłaszczone i uproszczone do granic możliwości. Niby jest jakiś plot twist, ale nawet nie zrobił na mnie większego wrażenia. Nie brakuje również rozlicznych niejasności, które może umkną młodszym widzom, ale starszym niestety już nie. Niezwykle denerwująca jest też postać Tiny Goldstein, która nie dorasta do pięt głównemu bohaterowi. Świat Harry'ego Pottera zawsze kojarzył mi się z Wielką Brytanią i brytyjskim akcentem i stanowił niewątpliwy atut całej serii - amerykańscy czarodzieje nie działają na mnie nawet w połowie tak jak ci z Hogwartu, są po prostu nijacy.

Owszem, można stwierdzić, że to przecież niezależna produkcja i tak należy ją odbierać; wydaje mi się jednak, że nie tylko ja łączę tę produkcję z poprzednimi - w końcu już sam tytuł wiąże nierozerwalnie te dwa światy. Podejrzewam, że target jest również podobny. "Fantastyczne zwierzęta..." nie są w stanie dźwignąć sławy, którą okrył się Potter i nigdy nie będą w stanie go doścignąć. Eddie Redmayne nigdy nie stanie się Harrym (choć naprawdę gra wyśmienicie) a nowojorskie ulice nie zastąpią pól Hogwartu. Martwi mnie fakt, że w kolejce czekają jeszcze aż CZTERY części, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że seria rozciągnie się jak makaron wykańczając resztki magicznego, pięknego świata z mojego dzieciństwa.

Komentarze