Gangsterski styl i szyk.

Po tym jak poznaliśmy Guya Ritchiego i jego "Przekręt" w 2000 r. sposób patrzenia na kryminalne komedie kompletnie się odmienił. W późniejszych latach reżyser próbował swoich sił w nieco innych klimatach (patrz: "Sherlock Holmes" czy też "Król Artur: legenda miecza"), nie omieszkał jednak w każdym ze swych filmów dodać odrobiny łobuzerstwa. Ostatecznie powrócił w starym, dobrym stylu w swojej najnowszej produkcji "Dżentelmeni", do której zaprosił grupę jednych z najlepszych współczesnych aktorów. 


Ustami samego Hugh Granta poznajemy historię niejakiego Mickeya Pearsona, milionera, który dorobił się na jakże przyjemnym zajęciu jakim jest dilowanie marihuaną. Przez lata budował swoje potężne imperium, teraz jednak pragnie zestarzeć się w spokoju u boku swej pięknej żony i odejść na emeryturę. Rozpoczynając rozmowy z potencjalnym nabywcą pochodzącym z półświatka, wprawia w ruch serię niespodziewanych zdarzeń, które szybko wymykają się spod kontroli. Okazuje się, że sprzedaż wielomilionowej plantacji nie jest wcale taka łatwa, zwłaszcza gdy obserwuje go tak wielu niebezpiecznych gangsterów. Tak naprawdę trzeba mieć oczy dookoła głowy, tym bardziej, gdy wokół węszy chińska mafia.

Guy Ritchie w "Dżentelmenach" daje znać, że powrócił do korzeni. Film swoim scenariuszem i montażem bardzo przypomina kultowy już "Przekręt". Wie, na co go stać i wykłada w filmie swoje najlepsze karty, gwarantując widzom rozrywkę na wysokim poziomie. Mamy po prostu usiąść i dobrze się bawić, nic więcej. Sama warstwa fabularna może nie jest bardzo odkrywcza, jednak sposób jej odgrywania i tego KTO to robi, sprawia, że "Dżentelmenów" ogląda się niezwykle przyjemnie. Postacie są dobrze rozpisane a ich zachowania oczywiście przerysowane. Dziennikarz jest cwany i chciwy, osiedlowy trener boksu ostry, ale poczciwy, a biznesmeni-kryminaliści niebezpieczni, ale z klasą. Matthew McConaughey w roli amerykańskiego gangstera wprowadza do filmu nieco Hollywoodzkiego stylu, a Hugh Grant jako wścibski publicysta daje swój najlepszy komediowy popis od lat. Nawet Colin Farrell wydaje się odnajdywać w swojej roli, a bohaterowie drugoplanowi fajnie wpasowują się w tło. Co ciekawe, warto zwrócić uwagę również na stroje, które bez dwóch zdań odgrywają ważną rolę w tej historii (który facet nie chciałby wyglądać jak ekipa na zdjęciu?). 

Błyskotliwe dialogi i wartka nielinearna narracja to cechy charakterystyczne reżysera, które i tym razem świetnie grają ze sobą na ekranie. Dzięki dobremu tłumaczeniu żarty wybrzmiewają tak jak powinny, a akcja, oprócz kilku potknięć, płynie szybko, przez co dwie godziny mijają niepostrzeżenie. Ci bystrzejsi dostrzegą też parę odniesień, które reżyser powtykał w fabułę. Jednym słowem, warto umilić sobie ponury deszczowy wieczór seansem "Dżentelmenów", by po prostu dobrze spędzić czas.



Komentarze