Ostatnie pożegnanie.

Ostatnie pożegnania są niezwykle trudne, tym bardziej kiedy nie jesteśmy ich świadomi. Ostatnie wspomnienie mojej babci? Drugi dzień świąt, 2016r., siedzi w szpitalu w szlafroku i je przyniesioną przez moją mamę Fantasię. Czy wiedziałam, że wtedy już nigdy więcej jej nie zobaczę? Czy gdybym miała tego świadomość, zachowywałabym się inaczej? Nie jestem w stanie odpowiedzieć na te pytania, myślę, że nie ma sensu sobie ich powtarzać, warto jednak pielęgnować te wspomnienia, które pozostały. Dlaczego o tym piszę? Ano, wczoraj miałam okazję zobaczyć rewelację festiwalu Sundance autorstwa Lulu Wang, który przypomniał mi o tamtym smutnym momencie mojego życia. "Kłamstewko", pominięte w tym roku przez Akademię, to oparty "na prawdziwym kłamstwie" chińsko-amerykański dramat, który w bardzo zręczny sposób porusza temat odchodzenia i który jeszcze możecie dorwać nawet w multipleksach.

Billi to młoda Chinka, która lata temu wyprowadziła się z rodzicami do Nowego Jorku, gdzie stara się wiązać jakoś koniec z końcem. Pewnego dnia spada na rodzinę spada straszliwa informacja: u ich ukochanej babci, nestorki rodu, zostaje zdiagnozowane IV stadium raka płuc, przez co zostaje jej jedynie parę miesięcy życia. Zszokowani bliscy postanawiają zachować prawdę dla siebie i naprędce wymyślają wymówkę w postaci ślubu, aby wspólnie udać się w podróż do Chin i pożegnać ze staruszką. Tam nawet lekarze zatajają diagnozę przed pacjentem, wychodzą bowiem z założenia, że to strach przed śmiercią, a nie sama choroba, zabija ludzi.


Każdy z członków rodziny ma swoją historię - podczas gdy jeden z synów osiedlił się w Stanach, drugi wyjechał do Japonii. Na miejscu została wiekowa siostra i jej córka, które na co dzień opiekują się babcią. Powrót do domu rodzinnego skłania ich do refleksji nad upływem czasu i przynosi wiele wspomnień z lat młodości. To właśnie zawieszenie między "nowym" a "starym" domem stanowi jeden z głównych tematów filmu. Dodatkowo możemy obserwować jak reżyserka ustami Billi rozlicza się ze swoją dawną ojczyzną, momentami patrząc na nią niezwykle krytycznie. Dziewczyna kocha swoją babcię, jej dom jednak wydaje się być w Nowym Jorku. Choć stara się pojąć chińskie zwyczaje, momentami wydają się jej one kompletnie niezrozumiałe. Jak gdyby była niedostatecznie azjatycka i nie do końca zamerykanizowana. Na myśl o odejściu ukochanej seniorki ogarnia ją ogromny strach, czy jest jednak w stanie sprzeciwić się woli rodziny i powiedzieć babci o chorobie?

Sama chora jest w swojej niewiedzy wybitnie urocza, a sceny z nią rozładowują napięcie. Kłamstwo, którego dopuszcza się rodzina wydaje się być w 100% usprawiedliwione, każdy przecież chce dla niej dobrze, a i dzięki temu mogą spotkać się i nadrobić stracony czas. "Kłamstewko" urzeka też zdjęciami i kolorami, kiedy to wielka płyta spotyka się z kolorowymi chińskimi neonami. Cała historia jest świeża, dość niespotykana, bo choć w połowie po angielsku, to mimo wszystko dla nas, Europejczyków, obca. Mimo zatarcia granic wciąż tak mało wiemy o wschodnich sąsiadach.

Ostatecznie na ekranie możemy obejrzeć bardzo intymną opowieść o rodzinie, okraszoną specyficznym humorem i momentami wzruszenia. Szkoda, że choć ciekawa, to ostatecznie nie pozostanie mi na długo w pamięci. Mimo osobistej nuty nie potrafiłam odnaleźć w filmie tego "czegoś", myślę jednak, że warto dać "Kłamstewku" szansę, choćby po to, by poznać wciąż trochę obcej azjatyckiej kultury. Sto lat,  babciu! 

Komentarze