Opowieść o ludziach grzesznych.

Smarzowski jest nazwiskiem, które praktycznie gwarantuje sukces. Filmy, które stworzył do tej pory to filmy, obok których nie można przejść obojętnie i zazwyczaj wywołują niemałą dyskusję. Reżyser obnaża nasze przywary, które najchętniej zamietlibyśmy pod dywan. Tym razem na celowniku Smarzowskiego po policji i pisarzach znalazło się polskie duchowieństwo i jego grzechy, a potężna reklama zrobiła swoje - od dnia premiery sale kinowe zapełniają się po brzegi; nie dziwi mnie to. W końcu nie od dziś religia to temat rzeka. Niech jednak nie zwiedzie was zwiastun - jak to w produkcjach Smarzowskiego bywa, "Kler" to film drastyczny, szokujący a momentami wręcz odpychający.

"Kler" skupia się wokół trzech księży Kukuły, Lisowskiego i Trybusa, znajomych księży, którzy w przeszłości ocaleli w pożarze kościoła. Mężczyźni otwierają film ostrą libacją przy dźwiękach Kultu. Zajmują różne pozycje w hierarchii kościoła i mają do ukrycia niemało przewinień. Gdzieś w tle przewijają się postacie arcybiskupów (na czele z Januszem Gajosem), którzy trzęsą kościelnym światkiem. Początek zapowiada się stereotypowo; widzimy romanse, spanie na kacu w konfesjonale, morze wódki i pieniędzy, które idą na załatwianie różnych nie całkiem legalnych biznesów. Każdy z mężczyzn ma swój mały wątek, który łączy się z kolejnym, znacznie większym. Trybus (Robert Więckiewicz) to wiejski alkoholik, który romansuje ze swoją gosposią. Lisowski (Jacek Braciak) na posługach kurii krakowskiej przekrętami toruje sobie drogę do Watykanu. I wreszcie najmocniejsza postać "Kleru", świetny Arkadiusz Jakubik w roli Andrzeja Kukuły, który zamieszany zostaje w aferę pedofilską.

Jak to u Smarzowskiego bywa, rzeczywistość jest brudna, odpychająca i pełna nieczystych zagrań; kiedy jedni mają się świetnie, inni cierpią; kiedy pojawia się uśmiech, to tylko po to, by zastanowić się nad tym jak prawdziwe jest to, co właśnie się zobaczyło. Im dalej brniemy w tę historię doświadczamy coraz większego skrępowania, zaczyna nami targać coraz większa nerwowość. Nie do końca jesteśmy w stanie przewidzieć co stanie się z bohaterami. Co najważniejsze, zamiast duchownych widzimy w nich po prostu ludzi - małych przestraszonych chłopców z nieprzepracowaną przeszłością, zmagających się nierzadko z potworną samotnością. Jak mówi w pewnym momencie jeden z księży: "niby Kościół to wspólnota, a tak to nie ma do kogo gęby otworzyć".


Największym osiągnięciem Smarzowskiego w tym filmie jest to, że w żadnym momencie nie obraża wiary. Nie namawia do zaprzestania chodzenia na msze i odejścia od wiary, jedynie tylko uwydatnia wady i cechy księży jako ludzi, których pewnie wielu wiernych nie widzi bądź nie chce przyjąć do wiadomości. Ataki reżysera są celne i nieustannie lecą w stronę duchowieństwa przez ponad dwie godziny. Nie wszystko, co pokazuje można określić jako dobre lub złe. Nie każde z oskarżeń jest uzasadnione. Postaci nie są czarne czy białe i do końca nie jesteśmy w stanie opowiedzieć się za którąkolwiek z nich. Klatka po klatce odkrywamy historię każdego z nich, jednak aż do końca nie mamy możliwości jednoznacznej oceny księży. I jak można było przewidzieć, Smarzowski serwuje nam dramatycznie zakończenie, które ostatecznie połączy wszystkie wątki.

"Kler" nie jest filmem idealnym. Na uznanie zasługuje jak zwykle świetny Arkadiusz Jakubik, który swoimi gestami i mimiką fenomenalnie wciela się w rolę księdza Kukuły. Nieco przeszarżowany wydaje mi się bohater odgrywany przez Janusza Gajosa, który wprawdzie trzyma fason, wydaje mi się jednak zbyt kuriozalny. Zdecydowanie można go zaliczyć do negatywnych postaci, uosobieniem wszelkich wad Kościoła katolickiego takich, którym w żadnym momencie nie życzy się dobrze. Gdzieś po 1,5h akcja filmu nieco spada, przez co ciężko mi było zachować skupienie.... a może to nadmiar akcji tak mocno na mnie wpłynął? Kondensacja tych wszystkich złych elementów jest momentami zdecydowanie przytłaczająca. Zabrakło mi również głębszej analizy sióstr zakonnych, chętnie zobaczyłabym czwartą bohaterkę, która rzuciłaby trochę światła na tę grupę. Jestem przekonana, że niejednemu z widzów otworzą się szerzej oczy, a już na pewno, że zaczną inaczej patrzeć na księży. Przypominam jednak, że to nie o wiarę Smarzowskiemu chodzi, a, jak zwykle, o ludzkie słabości i wady, które chcemy ukryć. To nie jest komedia, to głęboki dramat o ludziach żyjących pośród nas.

Komentarze