Czy ja śnię?

Król Artur to postać znana i lubiana, której losy opisywane były do tej pory przez dziesiątki twórców (z lepszym lub gorszym skutkiem). Doczekaliśmy się masy ekranizacji, a ostatnio na ekrany wjechał majestatyczny "Zielony Rycerz" Davida Lowery'ego. Mam do tego reżysera niezwykłą słabość, głównie za sprawą wyśmienitego "Ghost story" - dzięki temu wiem, że twórca ten lubi bawić się w nieoczywistości i trochę poniekąd pogrywać sobie z widzem; nie dziwi więc wybór arturiańskiej legendy na główny temat swojego nowego filmu. 

Boże Narodzenie. Rycerze Króla Artura siadają do wspólnej wieczerzy. Sam król (w tej roli Sean Harris) i jego żona Ginewra z radością przyglądają się otaczających ich ludzi. Wśród nich jest także siostrzeniec władcy, sir Gawain (Dev Patel), młody i cieszący się życiem chłopak, który spędza czas głównie na zabawie. Wtem na sali atmosfera zmienia się o 180 stopni, bowiem na ogromnym koniu wjeżdża tajemniczy przybysz przypominający na pierwszy rzut oka enta z "Władcy Pierścieni". Rzuca on wszystkim wyzwanie - szuka ochotnika, który się z nim zmierzy – zadanie polega na zadaniu jeźdźcowi ciosu, a w zamian za to ów śmiałek za rok stawi się w wyznaczonym miejscu, by taki sam cios otrzymać z ręki przybysza. Dzielni wojownicy jakoś nie kwapią się do podjęcia wyzwania. Zadziwiająco, honoru króla postanawia bronić jego siostrzeniec, który aspiruje do tego, by w przyszłości opowiadano o nim legendy. Stawić czoło takiej postaci? Toż to wspaniały początek! Tak można rozpocząć swoje pełne przygód dorosłe życie. Nie zastanawiając się więc Gawain postanawia zadać śmiertelny cios i ścina głowę nieproszonego gościa, ten jednak, ku zdumieniu rycerzy, podnosi ją z ziemi i odjeżdża, przypominając chłopakowi, że według zasad wyzwania, za rok widzą się przy Zielonej Kaplicy, gdzie to on zada mu taki sam cios.

Mógł się tego spodziewać, prawda? Mężczyzna jednak wydaje się nie przyjmować do wiadomości, że czas nie stoi w miejscu a wyprawa do Zielonej Kaplicy zbliża się wielkimi krokami. Ostatecznie Gawain niechętnie wyrusza w podróż zmierzyć się ze swoim przeznaczeniem.


Nic w tym filmie nie jest takie jak się wydaje. Postacie pojawiają się i znikają, by powrócić już jako ktoś inny. Reżyser bawi się nawet osobą głównego bohatera, która co chwilę przyjmuje różne formy. Historia toczy się w niezwykle spokojnym, co by nie powiedzieć ślimaczym, tempie. Rzeczywistość miesza się ze snem, a ramy czasowe wydają się rozmywać. Dodatkowo fantastyczne twory towarzyszące Gawainowi w podróży zdecydowanie wkomponowują się w pompatyczny klimat, zahaczając nieco o atmosferę jak ze wspomnianego już "Władcy pierścieni". Zarówno Dev Patel jak i postaci wchodzące z nim w interakcje świetnie spisują się w swoich rolach. Nie można zapomnieć o tytułowym Zielonym Rycerzu, który wprawdzie spędza na ekranie około kwadransa, swoją monumentalnością i zarazem baśniowością przykuwa uwagę na dłużej.

No i co? Mamy dużo magii, tajemnicę, głównego nieidealnego bohatera, ciekawe zawiązanie akcji... wydaje się, że to przepis na sukces! Spektakl świateł i kolorów uzupełniony klimatyczną muzyką i dopracowanymi strojami z epoki owszem, robi wrażenie, mam jednak poczucie, że to wszystko zbudowane zostało trochę w celu odwrócenia naszej uwagi od... braku treści? Nie mogłam się oprzeć poczuciu, że zamiast logicznej całości patrzę na zlepek pięknych wizualnie scen, które widz może tak naprawdę interpretować jak mu się podoba. Magiczność świata przedstawionego kompletnie nie idzie w parze z zaangażowaniem widza. Podejrzewam, że wiele osób, tak jak ja, zadawało sobie co chwilę pytanie "po co/dlaczego/kto/gdzie?". Z przykrością stwierdzam, że odpowiedzi praktycznie nie otrzymałam.

I oczywiście, nie zrozumcie mnie źle, nie oczekuję podawania przez reżysera wszystkiego na tacy. Lowery robi to jednak tak powoli, że sam chyba gubi swój cel. Wydaje się, że twórca sam pragnie stworzyć legendę o sobie, bowiem wspina się na wyżyny tworząc coraz to nowe metafory i ukrywając znaczenia za postaciami z filmu. Tworzy przez to film niesamowicie zawiły, rozjeżdżający się i ostatecznie rozbity. Lowery poniósł ambitną porażkę. Mętna symbolika z mnogością znaczeń to raczej brak znaczenia. Sam w wywiadach przyznaje, że wiele scen można interpretować na różne sposoby, zapomina jednak, że to działało w metafizycznym "Ghost story" nie zadziała w legendzie o sir Gawainie. Nawet jeśli potraktujemy "Zielonego rycerza" jako baśń czy mit otrzymamy jedynie ładne opakowanie.

Komentarze