W oparach absurdu.

Ach, coś tak czułam, że z tą produkcją mogą być kłopoty. A co zrobi lepszą reklamę filmowi jak nie kontrowersje? Tuż przed premierą autorów "Pana T." oskarżono o plagiat, który mógł zablokować wejście obrazu na ekrany, okazuje się jednak, że spór ten wzbudził niemałą ciekawość polskich widzów, którzy tłumnie ruszyli do kina. Kim jest tajemniczy Pan T.?

Powojenna komunistyczna Warszawa. Lata 50. to czas wielkiej odbudowy, powrotu do normalnego życia (powiedzmy). Tytułowy Pan T. to nieokreślony mężczyzna w średnim wieku wynajmujący nędzny pokoik w domu dla literatów, który dorabia sobie udzielaniem korepetycji. Jego nonszalanckie podejście do ustroju powoduje, że władza nie jest skora do publikacji jego tekstów, dlatego też lądują one w szufladzie i czekają na nadejście lepszych czasów. W przerwach od korepetycji T. ochoczo imprezuje, korzystając z towarzystwa młodej licealistki, którą przygotowuje do matury. W wyniku nieporozumienia mężczyzna znajduje się na celowniku władzy, chcąc nie chcąc jego życie dość mocno się komplikuje.


Pan T. to przede wszystkim plejada gwiazd, które w najmniej oczekiwanym momencie pojawiają się na ekranie; a poznawanie ich sprawiało mi niesamowitą frajdę. Mowa m.in. o Jacku Braciaku, Eryku Lubosie, Bartku Topie, Janu Nowickim czy Jacku Fedorowiczu. Mimo, że wiele z nich ma kwestie złożone z dwóch-trzech zdań to ich obecność w bardzo ciekawy sposób dopełnia obraz powojennej Warszawy, w której naprawdę ciężko jest nie zwariować. Reżyser trafnie uwydatnia właśnie tą absurdalną stronę komunizmu, przejaskrawiając chociażby postać Bolesława Bieruta (w tej roli powracający na ekran Jerzy Bończak - świetny występ!) i uwydatniając m.in. bezsensowną nowomowę.

Sam Wilczak w roli głównej jest po prostu bezbłędny. Ironiczny, nonszalancki, w swoich ciemnych okularach i ulizanych włosach porusza się po ulicach jak cień, co rusz rzucając niezwykle cenną refleksję na temat otaczającego go świata. To rola bardzo minimalistyczna, ale pełna klasy. Niezwykle odmieniony Wilczak błyszczy na ekranie, a tło dla jego poczynań stanowi udana stylizacja powojennej stolicy z górującym nad miastem świeżo wzniesionym Pałacem Kultury i Nauki. Przez czarno-białą stylistykę "Pan T." nie ucieknie od porównań do "Zimnej wojny", niech was to jednak nie zmyli, bowiem tematyka jest kompletnie inna. Miksowanie komedii, kryminału i filmu obyczajowego wychodzi Krzyształowiczowi całkiem sprawnie i bez zbędnego moralizatorstwa.

Owszem, są tam gdzieś fabularne dłużyzny. Pojawiają się gdzieniegdzie momenty zwolnienia, niemniej, film zachowuje swój urok i styl aż do końca. W potoku beznadziejnych polskich komedii, w których humor opiera się na goliźnie i bluzgach, "Pan T." jest jak ciepły letni deszcz. Dajcie porwać się jazzowym nutom prosto z PRLu i wsłuchajcie się w te niezwykle wysmakowane dialogi między bohaterami.

PS. Uchwałą Sejmu RP rok 2020 ogłoszono rokiem Leopolda Tyrmanda.

Komentarze