Dobra mina do złej gry.

Sadysta, złoczyńca, psychopata. Joker, największy wróg Batmana przybierał już wiele twarzy na przestrzeni lat, lecz dopiero teraz doczekał się swego rodzaju autobiografii. Za kamerą Todd Philips, znany bardziej z hitu "Kac Vegas". Czy poradził sobie z tak odmienną tematyką? Po festiwalu w Wenecji może się wydawać, że tak!

Spodziewacie się szalonych pościgów, i akcji rodem z "Legionu samobójców"? Muszę was rozczarować - historia Jokera wg Philipsa jest gatunkowo bliższa psychologicznym dramatom, a bohater nawet nie ma pojęcia o istnieniu Batmana. Arthur Fleck to samotny mężczyzna mieszkający z chorą matką w obskurnym i ponurym mieszkaniu. Jego życie wydaje się być pasmem niekończących się problemów. Szef i znajomi uważają go za dziwaka, a dodatkową kłodą u nogi okazuje się być nienazwana choroba powodująca ataki szaleńczego śmiechu. Przeraźliwie chudy i zdołowany czuje brak perspektyw na przyszłość, brak partnerki i zrozumienia wśród najbliższych - los Arthura nie przedstawia się kolorowo. Miasto Gotham może zaproponować mu jedynie brud, smród i przemoc. Brakuje tu superbohatera, który zaprowadziłby porządek. Mężczyzna jednak powtarza sobie, że czeka na niego kariera komika i bezskutecznie próbuje rozśmieszyć ludzi przebierając się za klauna czy też występując w pokazach stand-upowych. Odpowiedzią na żarty są jedynie wyzwiska i nękanie. Arthur coraz bardziej frustruje się i znika w swoim wyimaginowanym szczęśliwym świecie, gdzie nikt nie jest w stanie go skrzywdzić, aż w końcu... pęka i uwalnia swoje prawdziwe ja. I nie będzie to ładny "coming out".


Joaquin Phoenix jest wprost stworzony do tej roli. Arthur w jego wykonaniu jest postacią niezwykle złożoną, facetem z krwi i kości, który może stać obok nas na ulicy. To właśnie stanowi o sile tego filmu jak również postaci stworzonej przez Phoenixa. Jest tak realistyczny, tak prawdziwie zgnębiony przez życie, szukający jedynie odrobiny dobroci i ciepła, a jednocześnie przerażający. Czujesz ból wyzierający z jego ciała i zastanawiasz się jakie myśli kłębią się w tej szalonej głowie. Phoenix chyba nigdy nie zagrał kogoś takiego, choć ról w swoim repertuarze ma naprawdę wiele. I to on w tym filmie naprawdę się liczy, nie jest tłem dla Batmana czy innych postaci, jest numerem jeden.

Po tych wszystkich okrucieństwach, których doświadcza bohater, wybuch Arthura wydaje się nawet usprawiedliwiony - jest jedynie wyrazem samoobrony, krzykiem rozpaczy, chęcią zwrócenia uwagi na zło otaczającego go świata. Reżyser jednak nie staje po żadnej ze stron, jedynie nakreśla do tej pory niedopowiedzianą historię mężczyzny. A historia ta jest ciężka i nieprzyjemna oraz łatwa do przełożenia na nasz współczesny świat. "A co by było gdyby...?" tego typu pytania rodzą się w głowie po seansie.

Poznając losy Jokera czujesz dziwną satysfakcję, bo z jednej strony obejrzałeś właśnie mocny dramat psychologiczny o znieczulicy współczesnego społeczeństwa, a z drugiej poznałeś szczegóły z życia najsłynniejszego komiksowego psychopaty.  A "Joker", tak jak wspomniałam, jest obrazem trudnym i wymagającym, który według niektórych zbyt wiele odkrywa i dosadnie tłumaczy widzom co dzieje się na ekranie. Moim zdaniem poszczególne elementy fabularne opowiedziane są i dobrane w sposób wyważony i odpowiedni, a do tego okraszone są wyśmienitą ścieżką dźwiękową. Praktycznie każdy kadr z filmu wygląda jak pocztówka, mimo, że Gotham Arthura Flecka to świat okrutny, brutalny i mroczny. I żeby choć trochę go zrozumieć, trzeba się w ten świat zanurzyć.

Komentarze