Z czerni i bieli w technikolor.

Steve Carrell od dawna budził we mnie ciepłe emocje. Karierę zaczął robić stosunkowo późno, dając się poznać szerszej publiczności w rolach komediowych jak chociażby w świetnym serialu "The Office". Ten 56-letni aktor ma w sobie ogromne pokłady talentu i dzięki angażom w "Foxcatcher" czy też "Big Short" mógł pokazać na co go stać. Tym razem, wraz z jednym z najgorętszych aktorów ostatniego roku (mowa oczywiście o Timothee Chalamecie) tworzy parę w najnowszym filmie Felixa Van Groeningena "Mój piękny syn", który miałam przyjemność obejrzeć na zakończenie ubiegłego roku.

"Mój piękny syn" to bazujący na podstawie prawdziwej historii ojca i syna - David Sheff, pisarz i dziennikarz zmaga się z uzależnieniem od narkotyków swojego nastoletniego syna Nica. Film powstał na podstawie książki Davida o tym samym tytule. Sheffowie to z pozoru szczęśliwa amerykańska rodzina mieszkająca na przedmieściach dużego kalifornijskiego miasta. Po rozwodzie rodziców Nic mieszka z ojcem, z którym wydaje się mieć świetny kontakt. Kiedy na jaw wychodzi jego uzależnienie, pomimo zaangażowania wszystkich wokół to właśnie David i jego syn będą musieli zawalczyć o życie chłopaka. Rozpoczynają nierówną walkę z narkotykami, które w bardzo łatwy sposób mogą zawładnąć umysłem Nicolasa. Mimo że to Chalamet zwykle zbiera pochwały po wszystkich swoich występach (oczywiście zasłużenie), głównym bohaterem filmu pozostaje ojciec, David, w wykonaniu fenomenalnego Carella. Grana przez Chalameta postać chłopaka nadaje tempo ekranowym wydarzeniom, to wokół niego kręci się cała historia i, nie ukrywajmy, to on jest powodem tragedii we własnej rodzinie. Jednak to przede wszystkim z  perspektywy ojca oglądamy, co się dzieje i to do jego refleksji mamy większy dostęp. 

"Mój syn jest chory i nie wiem jak mu pomóc" krzyczy w pewnym momencie Steve Carrell, a w jego głosie wybrzmiewa straszliwa rozpacz. Obserwowanie powolnej śmierci własnego dziecka, cierpienia które samo sobie zadaje, uderza w Davida podwójnie. Jego wyidealizowany obraz grzecznego chłopca, pięknego syna, który dobrze się uczył, ładne rysował, jeździł z tatą na wycieczki  i nie ma przed nim tajemnic, prysnął. Stoi przed nim dorosły człowiek, który kradnie pieniądze bratu, by móc kupić metaamfetaminę, bo tylko ona - według jego słów - pozwala mu widzieć świat w technikolorze. Strasznie ogląda się ten rodzicielski dramat na ekranie. Jak pomóc dziecku, które nie chce pomocy? Czy można zostawić syna samemu sobie czy lepiej konsekwentnie wozić go na odwyki?  Dlaczego wybrał taką drogę? Przecież był moim pięknym idealnym synem...

Film Van Groeningena opowiada przede wszystkim o dramacie bezsilności rodzica, który musi patrzeć na ból syna. O tym jak cała rodzina dzieli emocje i ponosi konsekwencje nałogu jednego z dzieci. W niczym nie przypomina szokującego "Requiem dla snu", które w owym czasie przekraczało wiele granic. Może i w swojej formie jest łagodniejszy, wydźwięk jednak pozostaje podobny. Nie ma sensu dyskutować nad tym, że wielu jest na świecie narkomanów a rodzina Sheffów miała łatwiej, bo dla nich kasa to nie problem. Nie o to w tej historii w ogóle chodzi. Pieniądze może i upraszczają kwestię odwyku, ale nie pomogą, jeśli dziecko nad zdrowie przekłada wciągniętą kreskę.


Jedyne z czym mam problem to chronologia tego filmu. "Mój piękny syn" nie jest zbudowany w sposób linearny, sceny często przeskakują między sobą pokazując Nica w różnych momentach życia, niekiedy jednak jest on jedynie ubrany w coś innego, bądź też siedzi w swoim pokoju ale w innym momencie - ciężko jest przez to określić czy akcja poszła do przodu czy się cofnęła, czy to przed odkryciem nałogu czy już po. Przyznam szczerze, że nieco mnie to gubiło i burzyło moją percepcję fabuły. Postacie drugoplanowe też mogłyby być troszkę bardziej rozbudowane, tak, aby relacja ojciec-syn mogła prawidłowo wybrzmieć na ekranie. Film nadrabia za to świetną ścieżką dźwiękową pełną znanych piosenek, takich jak np. Sigur Rós czy David Bowie, które wprowadzają do fabuły ciekawy klimat i swego rodzaju rozluźnienie (co doceniam przy tak trudnej historii) oraz... brakiem oczywistego happy endu. Cieszę się, że reżyser postanowił podjąć się tak trudnego tematu i przedstawił go w sposób niezwykle dojrzały. 

Komentarze

Prześlij komentarz