Powrót syna marnotrawnego.

Jeszcze się nowy rok na dobre nie rozkręcił a mamy do czynienia z kolejnym filmem, w którym głównym tematem jest uzależnienie od narkotyków. Nazwisko Petera Hedgesa nie wywoływało we mnie mocniejszego bicia serca dopóki nie sprawdziłam, że to właśnie on jest odpowiedzialny za "Co gryzie Gilberta Grape'a?", który zachwycił mnie w czasach gimnazjalnych. I tym razem ten amerykański reżyser celuje w mocny dramat, w centrum którego znajduje się z pozoru szczęśliwa rodzina. Już sam tytuł zapowiada konkret - "Powrót Bena" od tygodnia gości na naszych ekranach.

Dobrze sytuowana, amerykańska rodzina czeka na święta Bożego Narodzenia. Dzieci przygotowują się do jasełek a ich mama Holly (Julia Roberts powraca na wielki ekran) szykuje listę ostatnich zakupów. Powrót do domu przynosi niespodziankę; na progu stoi Ben, syn Holly z poprzedniego małżeństwa. Nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu nadchodzą święta, gdyby nie fakt, że Ben wyszedł bez pozwolenia z ośrodka odwykowego. Nastaje konsternacja. Magiczny nastrój pryska w jednej chwili, sytuacja w błyskawicznie staje się napięta, a między domownikami wisi niewypowiedziana złość. Holly warunkowo przyjmuje syna pod swój dach, jednak jego obecność kompletnie zburzy rodzinny spokój. Okazuje się bowiem, że Ben nie jest w stanie uporać się ze swoją narkotykową przeszłością.


"Powrót Bena" celuje po raz kolejny w potężny problem jakim są narkotyki. Tytułowy Ben jest na odwyku zaledwie od paru miesięcy, ignoruje poradę sponsora i udaje się do rodzinnego domu na święta, gdzie pokusy czyhają na niego z każdego kąta. Jego postać jest kolejnym dowodem na to, że problem uzależnienia dotyczy również białych chłopaków z tzw. "dobrego domu". Zamiast dumy przynosi rodzinie wstyd, z czego zdaje sobie sprawę. Mimo wszystko próbuje wpasować się w piękną idyllę, którą jego mama zdołała sobie zbudować z nowym mężem. Staje się synem marnotrawnym pokutującym za swoje grzechy. Jego przybycie wywołuje poruszenie w lokalnej społeczności, a jego narkotykowa przeszłość upomni się o niego szybciej niż by chciał.

Jestem w stanie przełknąć pierwszą część "Powrotu...", widząc sporo punktów wspólnych z "Manchester by the sea" czy "Moim pięknym synem" gdzie rodzina w wyniku tragedii zostaje wystawiona na próbę. Tym razem rodzicem walczącym o przyszłość swoich najbliższych jest właśnie Julia Roberts, której bezwarunkowa miłość do syna ściera się z racjonalnymi argumentami mówiącymi do niej "nie". No i właśnie, mniej więcej w połowie atmosfera filmu zmienia się diametralnie, by z dramatu stać się... filmem akcji. 

O dziwo wiele recenzji nie wspomina o tym elemencie, jednak w mojej ocenie ten niezrozumiały i dziwaczny pomysł reżysera, by wprowadzić wątek porwania rodzinnego kundelka kompletnie partaczy ideę całej produkcji. Razem z bohaterem i jego matką jeździmy samochodem w środku nocy i zapuszczamy się w coraz mroczniejsze zakątki miasta w poszukiwaniu ukochanego psa. Misją Bena staje się jego odnalezienie, jednak pamiętając jak "Powrót..." się rozpoczął, pomysł wydaje się po prostu absurdalny. Rodzinny dramat odchodzi w zapomnienie, by ustąpić na ekranie kryminalnym zapędom młodego narkomana. To, co miało napędzać całą historię, czym, w moim rozumieniu, było rozwinięcie relacji matka-syn, rozbija się o tę cudaczną wyprawę w mroczne ulice z pozoru idyllicznego miasteczka. Niewiarygodne sceny i dziwnie skonstruowane dialogi zapełniają drugą część filmu, pozostawiając na ekranie głównie Holly i Bena. Reszta rodziny, która mogłaby wprowadzić dobre tło do fabuły i stanowić równowagę dla postaci chłopaka, po prostu zostaje w domu, nieopisana i zwyczajnie zapomniana. Dlaczego nie potraktowano szerzej postaci siostry Bena czy też jego ojczyma? Zamiast głosu w telefonie mogliby być dobrze rozpisanymi postaciami drugoplanowymi! Otwarte zakończenie, które nie podaje dokładnej odpowiedzi na pytania, które z pewnością kłębią się w mojej głowie (jak np. "SKĄD WZIĄŁ SIĘ POMYSŁ PORWANIA PSA!?") ma zostawić interpretację widzowi, jednak nie za wiele do tej interpretacji nam zostaje.

Wyszłam z seansu szalenie zawiedziona, nie tylko dlatego, że spodziewałam się zobaczyć na ekranie coś innego, ale też z powodu manipulacji emocjami, jakiej właśnie zostałam poddana. Ani Julia Roberts, ani Lucas Hedges (swoją drogą syn reżysera) tej opowieści nie ratują. "Powrót Bena" w porównaniu z "Moim pięknym synem" przegrywa praktycznie na starcie, oferując przedziwną mieszankę thrilleru z dramatem obyczajowym, w której żaden z gatunków nie dochodzi odpowiednio do głosu.

Komentarze

  1. Gratuluję. W jednym zdaniu swojej recenzji oddałaś cały sens filmu. Jak zgadniesz, w którym, to zrozumiesz czym jest uzależnienie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem czym jest uzależnienie. Mój przytyk do filmu dotyczy głównie absolutnie zbędnych elementów kina akcji. Rozumiem, że panu/pani one nie przeszkadzają, jednak w mojej ocenie psują odbiór historii.

      Usuń
  2. Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam serdecznie !

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz