I love dogs.

Wes Anderson to reżyser niezwykle charakterystyczny. Jego filmy pełne są pastelowych kolorów, cechują się inteligentnym i zarazem specyficznym humorem. Można poznać go po aktorach czy też typowych kadrów. Jak w przypadku wielu znanych twórców, albo się to chwyta, albo nie. Jego pierwsza animowana produkcja "Fantastyczny Pan Lis" to dla mnie wizualny majstersztyk, więc najnowszy obraz reżysera, który wszedł na ekrany w zeszły piątek, "Wyspa psów", miał postawioną niezwykle wysoką poprzeczkę.

Akcja dzieje się w niedalekiej przyszłości, w ponurym japońskim mieście Megasaki. Metropolia mierzy się z problemem psiej grypy, która w każdym momencie może zmutować i przenieść się na ludzi. Burmistrz Kobayashi, który stoi u progu wyborów samorządowych i przy okazji nienawidzi psów, podpisuje kontrowersyjny dekret i wysyła chore czworonogi na wyspę pełną śmieci i chemikaliów, która od tego momentu zyskuje miano Wyspy Psów. Problem pojawia się, gdy deportowany zostaje ukochany futrzak Ciapek, który należy do adoptowanego przez burmistrza chłopca o imieniu Atari. 12-latek kradnie samolot i, błąkając się po wyspie, wraz z grupą towarzyszących mu psów wyrusza w niebezpieczną podróż, uruchamiając tym samym lawinę nieoczekiwanych wydarzeń.

Każdy z psów ma swoją historię; miał kochającego pana i ulubione przysmaki czekające na niego w misce. Wyjątek stanowi Wódz, który jest swego rodzaju wyrzutkiem, wychował się na ulicy i nie wie czym jest ciepło domowego ogniska. Jako bohater przechodzi też w filmie największą metamorfozę i przechodzi z agresywnego zawadiaki do kochającego wiernego psiaka. Głos oddaje się w tym filmie właśnie czworonogom, najlepszym przyjaciołom człowieka; ludzie nie mają tu za wiele do powiedzenia, są bowiem zbyt skorumpowani i zajęci politycznymi gierkami. Jedynie nieliczni są w stanie dostrzec cierpienie czworonogów i zrobią wszystko, by przywrócić je z powrotem do Megasaki.


Fabuła zaiste banalna, jak to w bajkach, ale to nie o nią głównie w tym filmie chodzi. Niezaprzeczalnym atutem filmu jest jego strona wizualna. "Wyspa psów" to absolutna perełka, w której zadbano o wszystkie detale. Tak jak "Fantastyczny Pan Lis", Anderson znowu poszedł w niezwykle wymagającą animację poklatkową, która daje oszałamiający efekt (uwierzycie mi kiedy zobaczycie sierść bohaterów falującą na wietrze). Największą frajdę mamy kiedy próbujemy dojść do tego, który aktor podkłada głos której postaci. A obsada jest naprawdę wyśmienita - słyszymy na ekranie m.in. Edwarda Nortona, Bryana Cranstona, Billa Murraya, Tildę Swinton i wielu innych. Siła "Wyspy psów” tkwi też w absurdalnym czarnym humorze wynikającym głównie z nadania psom cech ludzkich. Ironia i sarkazm tym razem sięgają do polityki: manipulacje wysoko postawionych urzędników, łamanie zasad demokracji czy też nielegalne układy politycznych elit może niekoniecznie pasują do świata Andersona, niemniej dobrze (i bardzo współcześnie) wybrzmiewają na ekranie. Uderzające jest pokazanie bariery językowej pomiędzy zwierzętami a ludźmi, bowiem psy rozmawiają po angielsku, a kwestie Japończyków tylko niekiedy tłumaczone są  dla nas przez maszynę lub tłumaczkę (w tej roli Frances McDormand) Niektórych ten element może zrazić, dla mnie jednak stanowi duży atut. Wes Anderson wybiera tym razem Japonię by pobawić się specyfiką ich kultury, bazując może i na stereotypach takich jak sushi czy zawody sumo, ale przede wszystkim w ten sposób oddając hołd mistrzom japońskiego kina. Świetnie dobrana została kolorystyka, w której czerwień dominująca w mieście zderza się z szarością i czernią brudnej Wyspy Psów. Alexandre Desplat stworzył udany soundtrack, który celnie nawiązuje do kultury Japonii.

Całość tworzy zgrabną i interesującą historię i fani reżysera na pewno będą zachwyceni. Dla mnie w którymś momencie, mimo, że naprawdę przyjemnie się ten film ogląda, wszystkiego było za dużo. "Wyspa psów" to taki "the best of" Andersona, całość, która trwa ponad półtorej godziny nie jest w stanie odpowiednio wybrzmieć. Wiele postaci nie ma szans odpowiednio zagrać, bo na ekranie ciągle się coś dzieje. W efekcie dostajemy bardzo ładny, ale przy tym chaotyczny obrazek, w którym jednak można było trochę bardziej doszlifować kwestię fabularną. 

Komentarze