Emocje nie całkiem na wodzy.

Popularność Bjorna Borg i Johna McEnroe przypadła na czasy kiedy jeszcze nie było mnie na świecie (mimo to nazwisko Szweda jest mi bardzo dobrze znane). Nie ulega jednak wątpliwości, że tenis to sport, który wzbudza niemało emocji, choć nie za dużo mówi się o nim w filmach. W dziejach kinematografii mogliśmy być świadkami różnych pojedynków, nie dziwi więc, że Janus Metz Pedersen wziął na warsztat niezwykle trudną do odtworzenia rywalizację najgłośniejszych graczy lat 80., przybliżając historię ich finałowej rozgrywki na słynnych kortach Wimbledonu.

Kto zna się na tenisie i śledzi uważnie każdy z konkursów zapewne pójdzie na ten film z przekonaniem, że wszystko już wie. Ja jako kompletny laik nie miałam pojęcia czego się spodziewać. Film przerósł moje oczekiwania. Myślę, że zarówno eksperci jak i widzowie "z ulicy" zobaczą w "Borg/McEnroe" to, co zobaczyłam ja - opowieść o ogromnej presji społecznej, która bardzo łatwo może doprowadzić do upadku człowieka.


Konstrukcja filmu jest dość prosta - już od samego początku wiemy do czego tak naprawdę chce nas doprowadzić reżyser. Nie uważam jednak tego za wadę, bowiem przez bite 100 minut siedziałam jak na szpilkach, obserwując przygotowania obu stron, przygotowania pełne napięcia, emocji i stresu, które niejednego doprowadziłyby do obłędu. Historia tak chciała, że przeciwstawiła sobie dwie zupełnie odmienne (czy na pewno?) osobowości, i to właśnie je możemy śledzić na ekranie. Borg to postać uwielbiana, gloryfikowana; zwycięzca czterech Wimbledonów (pierwszy wygrany już 1972 roku), który już ostrzy sobie zęby na piątą wygraną. Media nie chcą zostawić go w spokoju, analizując każdy jego krok. Chłodny i opanowany dżentelmen, spokojnie rozgrywa swoje mecze i wydaje się, że nic nie jest w stanie go zdenerwować. Jest jak zaprogramowana maszyna, która nie ma prawa się zepsuć. Po przeciwległej stronie kortu czekać będzie John McEnroe, młodziutki zawodnik, który dynamicznie wspina się po szczeblach kariery. Jego emocjonalność i niecierpliwość zauważalne są od razu, a agresywne i nierzadko bezczelne zachowanie na boisku spotyka się z ostrą krytyką mediów i ludzi ze świata sportu. Choć zdaje się, że czas w filmie podzielony jest równo między Szwedem a Amerykaninem, odniosłam wrażenie, że Borg zdecydowanie częściej pojawia się na ekranie i zajmuje dużo więcej opowieści jako takiej.

Podstawą do budowania historii jest oczywiście kontrast pomiędzy dwoma bohaterami filmu. Choć może się to wydawać dość oczywiste, zainteresowanie mediów i oczekiwania społeczeństwa przytłaczają oboje tenisistów, którzy, jak każdy z nas, są w końcu tylko ludźmi. Reżyser stara się wejść w umysł każdego z nich i sprawdzić, co tak naprawdę czują. Sięga do dzieciństwa obojgu mężczyzn, gdzie czają się sekrety i tajemnice, które poniekąd pokazują dlaczego są tacy jacy są. Mimo różnić łączy ich jedno: perfekcjonizm i pragnienie zdobycia wygranej. Borg już od najmłodszych lat chciał zdobywać szczyty, lecz jego niesportowe zachowania i wybuchy złości wpędzały go w kłopoty. Ogromnie samokrytyczny trafił w końcu na trenera, który okiełznał jego emocje i zmusił do refleksji nad swoim trudnym charakterem, co ma jednak swoje konsekwencje. Pnąc się po szczeblach kariery Szwed wydaje się zapominać o tym co ważne. Odrzuca pomoc najbliższych, popadając w przesadę i kultywując dziwaczne, neurotyczne rytuały. Wybuchowy McEnroe od dziecka stara się osiągnąć ideał w każdej dziedzinie życia, by zaimponować swoim rodzicom, a zwłaszcza ojcu - trenerowi/managerowi. Każda porażka jest dla niego ogromnym ciosem i gromadzi w nim ogromne pokłady frustracji. W wywiadach pytany jest głównie o Borga i jego taktykę, co, logicznie, wywołuje jego gniew. Sportowiec ten wydaje się  być bardzo niedoceniony, wciąż porównywany z innym, bardziej popularnym i cenionym Szwedem (który mógłby w sumie uchodzić z jego alter ego). Szkoda, że reżyser nie rozwinął bardziej jego wątku i nie wniknął głębiej w jego motywacje, bowiem Shia La Beouf wydaje się być stworzony do tej roli, nie tylko pod względem wyglądu, ale i zachowania.

"Borg/McEnroe" nie odkrywa Ameryki. Nie jest to jedyny film, który chce pokazać presję, jaka ciąży na sportowcach i jak mocno taka rywalizacja odbija się na ich psychice... ale tak naprawdę nie jest to jego wada. Sposób w jaki ta historia jest opowiedziana naprawdę momentami wzbudza emocje większe niż niejeden thriller. Oprócz dobrze dobranych aktorów na uwagę zasługuje bardzo udany montaż, widoczny choćby w widowiskowych ujęciach kortu. Świetna scena końcowa, choć znana szerszej publiczności, robi ogromne wrażenie i trzyma w napięciu. Choć zakończenie wydaje się dość cukierkowe, takie właśnie ma być, ma obnażyć ludzką stronę graczy, którzy nierzadko, w pogoni za zwycięstwem, porzucają wszystko, co ważne. Mało dopracowana sylwetka McEnroe mogłaby być trochę lepiej napisana, niemniej jednak w całości obraz ten wpisuje się niezwykle udanie w ramy "kina sportowego".

PS. Po raz kolejny polska dystrybucja pokusiła się na dodanie frazy do oryginalnego tytułu, i tak możemy głowić się nad znaczeniem zdania "między odwagą a szaleństwem", które w mojej opinii kompletnie nie nawiązuje do fabuły. Najlepiej po prostu udawać, że go nie ma.

Komentarze