A kto z nami nie wypije...

Thomas Vinterberg to człowiek, który ceni sobie przede wszystkim realizm. Od lat tworzy filmy o ludziach i dla ludzi. Przystępność i uniwersalność jego historii dla wielu stanowi największą zaletę obrazów reżysera... no, może poza wyjątkowo poruszającym "Kurskiem" (recenzję znaleźć można tu). Tym razem duński reżyser otrzymał nawet nominację do Oscara za najlepszy film międzynarodowy, warto więc rzucić okiem na jego najnowsze dzieło - "Na rauszu".

Nikolaj, Tommy, Martin i Peter tworzą zgraną paczkę przyjaciół pracujących w tej samym liceum, których od jakiegoś czasu zżera proza życia. Główny bohater, Martin, jest na swoich lekcjach tak nudny, że sami uczniowie donoszą na niego dyrekcji. Peter (pan od muzyki) i Nikolaj (psychologia) również czują lekkie poirytowanie w czasie zajęć. Ostatni z grupy, Tommy, to wuefista, któremu nie chce się już nawet podbiec do kontuzjowanego ucznia. Zmęczeni i wypaleni zawodowo koledzy ewidentnie potrzebują odmiany, jakiegoś powiewu świeżości, tak, żeby poczuć, że im się... chce. Okazja pojawia się podczas urodzinowej kolacji, podczas której rodzi się wśród panów chęć eksperymentowania; od tej pory każdy z nich (ale tylko od poniedziałku do piątku, od 8.00 do 20.00) będzie utrzymywał 0,5 promila we krwi tak, aby sprawdzić czy egzystencja nie polepszyła się choć odrobinę. Skrzętnie dokumentowane skutki eksperymentu początkowo przynoszą fenomenalne rezultaty. Zaangażowani w swój projekt mężczyźni zauważają poprawę w komunikacji z uczniami, w głowie snują ciekawe pomysły na lekcje, z zauważalną pewnością siebie kroczą po szkolnych korytarzach. Jak można się łatwo domyślić po pewnym czasie pół promila przestaje spełniać swoją funkcję a przyjaciele zgodnie dochodzą do wniosku, że doświadczenie trzeba poszerzyć, zamienia się to więc w pozornie kontrolowane pijaństwo. Oczywiście, ich zachowanie odciska coraz głębszy ślad na najbliższych, a stąd najbliższa droga do konfliktów i tragedii. 


Wydawać by się mogło, że będzie to historia ponura i dołująca. Wręcz przeciwnie, Vinterberg serwuje nam poważny temat w zabawowej oprawie. Na pierwszy plan zdecydowanie wysuwają się młodzi ludzie, ich niewinność, wyczuwalna z ekranu radość. Ich obecność przynosi nadzieję na dobre życie. Wśród licznych elementów humorystycznych nie doszukamy się moralizujących dialogów czy też scen mających na celu osądzić któregoś z bohaterów. Widz ma za zadanie samemu wyrobić sobie zdanie na temat zachowania mężczyzn, reżyser jednak mu tego nie ułatwia, bowiem film kuleje pod kilkoma aspektami, które w ostateczności na owo zdanie znacznie wpływają. 

Mam do niego kilka zarzutów. Przede wszystkim, po przeczytaniu rozmów z samym reżyserem, "Na rauszu" miało za zadanie przekazać konkretną wiadomość, z czego to moim zdaniem się nie wywiązuje. Sam fakt, że film jest duński, zmienia zupełnie jego wydźwięk, bowiem kultura picia w krajach Skandynawii jest kompletnie inna. Dodatkowo, pomimo oczywistych negatywnych skutków eksperymentu całość wygląda raczej... hollywoodzko, a przez to nierealistycznie. Ciągłe libacje bohaterów mają w sobie coś szalonego, filmowego i, jak dobrze wiemy, dalece odbiegającego od rzeczywistości. Cały ten estetyczny filtr nałożony na zachowania bohaterów sprawia, że nawet te złe wydarzenia wydają się... zabawne? No bo przecież taki śmieszny jest ten Mikkelsen kiedy po pijaku rozbija sobie głowę, prawda? Ot, cała lekcja wyniesiona ze sceny. Dodatkowo, co wyjątkowo mnie zawiodło to brak zapowiadanej więzi między bohaterami. A dlaczego zapowiadanej? W początkowych scenach widzimy mężczyzn zawierających pakt, prawdziwe emocje i męską przyjaźń, jednak z czasem, w trakcie trwania eksperymentu, gdzieś ta otwartość znika, tak jakby bohaterowie nie mieli sobie więcej do powiedzenia. Jasne, końcowe sceny przywracają na chwilę poczucie wspólnoty i wyżej wspomniane emocje, lecz nie jest to w stanie odpowiednio wybrzmieć. Poza tym, bohaterowie zmagają się z problemami w życiu małżeńskim; pomimo tego, że te kłopoty zostają nam przedstawione, to tak naprawę nigdy nie dowiadujemy się o nich niczego więcej, one po prostu są. W konsekwencji, mam poczucie, że reżyser pragnąc pokazać jak najszerzej oblicza alkoholowego eksperymentu, w kwestii rodziny ogranicza się do kilku scen i przy tym kompletnie ignoruje powody, które doprowadziły do problemów z jakimi zmagają się mężczyźni. Tak jakby kryzys wieku średniego był czymś tak oczywistym, że nie trzeba było się w niego zagłębiać.

Wszystkie te wady sprawiają, iż ciężko jest mi ocenić ten film tylko w wymiarze filozoficznym czy też odrzucając moje osobiste przekonania na temat alkoholików. Nie żyjemy w alternatywnej rzeczywistości, a takie rzeczy dzieją się tu i teraz, obok nas. I jeśli według samego reżysera jego filmy mają być "o ludziach" i dotykać realnych problemów, nie można odrzucić tylko jakiejś ich części i oglądać "Na rauszu" tylko z perspektywy zabawy i fajnej przypadkowej historyjki. Zadowolenie miesza się z dyskomfortem, może jednak ta historia może nas czegoś nauczyć?


Komentarze