Czwórka z plusem.

Jak dostrzec prawdziwy talent? Jak dbać o to, by się rozwinął? Jak wygląda proces twórczy artysty? Czy czytając wiersz, patrząc na obraz lub słuchając piosenki zastanawiamy się nad tym w jaki sposób tak właściwie powstały? Przyznam się szczerze, że ja nie, ale po seansie "Przedszkolanki" Sary Colangelo coś otworzyło się w moim umyśle. Na film Colangelo musieliśmy czekać aż do końca marca, ale myślę, że osoby, które wybiorą się na ten kameralny obraz obudzą w sobie cząstkę... artysty.

Lisa (grana przez Maggie Gyllenhaal) jest przedszkolanką w jednym z amerykańskich bliżej nieokreślonych miast. Razem ze swoją grupą podopiecznych rysuje literki, śpiewa piosenki i bawi się na boisku. Łagodna, delikatna i uśmiechnięta. Wieczorami uczęszcza na zajęcia z pisania poezji, by później wrócić do domu do swojej rodziny, gdzie nastoletnie dzieci ostentacyjnie siedzą zamknięte w pokojach. Gdy jeden z jej podopiecznych, 5-letni Jimmy, nagle zaczyna recytować wiersz, kobieta odkrywa, że ma on w sobie pokłady nieodkrytego dotąd talentu i postanawia rozwinąć jego twórczość. Okazuje się, że nie wszystkim spodoba się pomysł Lisy, kobieta jednak nie daje za wygraną. Jak daleko jest w stanie się posunąć? 


Ten film wydaje się być stworzony dla Maggie Gyllenhaal, która w końcu może pozostać dłużej na ekranie i pozostaje na tym samym poziomie przez całe 90 minut. Zwiewnie jak rusałka pochyla się nad dziećmi, roztaczając nad nimi ciepło. Coś jednak nie daje jej spokoju i widać to już od samego początku. Jej frustracja ujawnia się głównie na zajęciach poezji, kiedy bezskutecznie próbuje stworzyć coś oryginalnego. Zdaje sobie sprawę, że w tej dziedzinie nie osiągnie zbyt wiele, być może dlatego skupia całą swoją uwagę na małym Jimmym. Niczym psychofanka podąża za nim z notesem i chłonie jego spontaniczną twórczość. Jak tylko może stara się przekonać otaczających chłopca bliskich, że ma on niesłychany dar, zaniedbując z czasem swoje życie prywatne. W swojej misji stworzenia dla Jimmy'ego idealnych warunków do rozwoju staje się z czasem radykalna, wręcz nieobliczalna i groźna. Przekonana o słuszności swoich działań nie zatrzymuje się nawet na moment, chociaż przekracza praktycznie każdą możliwą granicę.

Mimo, że Lisa jest tak naprawdę antybohaterką, zapewne wielu z nas jej poniekąd kibicuje. Jej rzeczywistość nie pasuje potrzebom kobiety, tworzy więc sobie nową, własną, z Jimmym jako podopiecznym. Nie znajdując akceptacji u swoich dzieci, które otwarcie ją ignorują, przelewa miłość na małego nieświadomego chłopca, w którym znajduje ujście swoich artystycznych pasji. To odkrywanie świata na nowo udziela się także widzom, którzy orientują się, że w otaczającej codzienności nawet najprostsze rzeczy można odkryć na nowo.  Co ciekawe, tak naprawdę do końca nie wiemy z jakich pobudek działa Lisa, co stanowi o sile niejednoznacznego finału, który serwuje nam reżyserka.

"Ten świat cię wymaże" krzyczy w pewnym momencie bohaterka wskazując na niesprawiedliwość świata wobec artystów. I w sumie ma w tym wiele racji, bo ilu jest niespełnionych muzyków, pisarzy, malarzy, itp., którym nie udało się zaistnieć wśród szerszej publiczności? Czy jest w naszym nowoczesnym, pełnym technologii świecie miejsce na wiersze? To właśnie tę refleksję pozostawia nam Colangelo, za co możemy być jej wdzięczni. Szkoda mi tylko kilku niepotrzebnych scen, które wprowadzone zostają jakby bez pomysłu. W obliczu całości jestem jednak w stanie przymknąć na nie oko.



Komentarze