Sequel (prawie) idealny.

Ten film miał szansę na absolutną porażkę - w końcu nie raz kino było świadkiem nieudolnych prób przywrócenia wspaniałych klasyków sprzed lat, takich, które każdy wspomina z łezką w oku. Denis Villeneuve otrzymał w spadku od Ridleya Scotta niesamowicie trudne zadanie, które wystawia na próbę jego reżyserskie umiejętności. Mogę was jednak zapewnić, że wybór Kanadyjczyka na odtworzenie historii sprzed 35 lat to strzał w dziesiątkę. Panie i panowie, 6 października do polskich kin wkracza "Blade Runner 2049".

Kontynuacja tak wielkiego tytułu to nie lada wyzwanie, można by pomyśleć, że w sumie z góry skazane na porażkę. Reżyser jednak bardzo sprytnie podszedł do tematu, obdarowując widzów jednocześnie dalszymi losami znanych już wcześniej bohaterów jak i wprowadzając do historii swoje autorskie pomysły. Nie próbuje na siłę ciągnąć oryginału, lecz jedynie traktuje go jako bazę, dodając zupełnie nowy (i naprawdę udany) scenariusz.


Fabuła "Blade Runnera" tak naprawdę nie jest bardzo skomplikowana. Mamy Los Angeles, rok 2049 - świat to wyjałowiona i nieprzyjazna nikomu ziemia (genialny Roger Deakins i jego zdjęcia). Głównym bohaterem jest K (Ryan Gosling) - replikant pracujący dla policji, tytułowy blade runner, który podróżując po opustoszałej ziemi ściga zbuntowane, stare modele androidów. Jedna z jego misji owocuje nieprawdopodobnym odkryciem, które zachwieje porządkiem ustalonym w społeczeństwie. Zbierając poszlaki natrafia na trop Ricka Deckarda, łowcy androidów uznanego za zaginionego, a jego zaangażowanie w sprawę okazuje się być dużo bardziej niebezpieczne niż mógłby przypuszczać. Przeszłość łączy się z teraźniejszością, by poprowadzić bohatera do starcia nie tylko z wrogiem, ale też z samym sobą.

Już od pierwszej sceny reżyser wyznacza tempo filmu i daje do zrozumienia, że będziemy mieć do czynienia z trudnym i skomplikowanym dochodzeniem. K jest detektywem, i jak na dobrego detektywa przystało stara się odkryć wszystkie elementy układanki i doprowadzić sprawę do końca. Ryan Gosling nigdy nie należał do moich ulubionych aktorów, głównie ze względu na jego brak mimiki, który w "Blade Runnerze 2049" sprawdza się wręcz doskonale. Ze stoickim jak na replikanta spokojem na twarzy K stara się dotrzeć do sedna sprawy, zagłębiając się w nią coraz bardziej. Świat wokół niego nie pozwala na ani jedną chwilę słabości. Coraz mniej jest miejsca na ludzkie odruchy, na wrażliwość i zaufanie. Ciężki i mroczny klimat miasta potęguje wrażenie samotności bohatera, który w miarę rozwoju fabuły odsłania swoją "ludzką" stronę i przechodzi niezwykłą drogę to poznania własnej tożsamości. Zjawiskowe zdjęcia pokazujące Los Angeles przyszłości, okraszone świetną muzyką Hansa Zimmera (którego chwaliłam nie tak dawno za soundtrack do "Dunkierki"), naprawdę przyprawiają o ciarki na plecach. 

Spotkałam się z opiniami, że nie trzeba znać poprzedniej części, by móc iść na najnowszą i w pełni ją zrozumieć. Nie wydaje mi się to prawdą - choć historia jest dość odseparowana od tej z '82, dużo bardziej można wejść w stworzony przez Villeneuve świat mając już jakieś pojęcie na jego temat. Niemniej jednak, opowieść wyreżyserowaną przez Kanadyjczyka można traktować jako uniwersalny dramat o człowieczeństwie i miejscu bohatera w świecie. Rewolucja, którą nieświadomie zapoczątkuje bohater grany przez Goslinga będzie rozgrywać się również w nim samym. Choć otoczony ludźmi, tak naprawdę jest zdany tylko na siebie. Nie ma sensu porównywanie obu części i dociekanie ile starego "Blade Runnera" jest w nowym. Co świadczy o byciu człowiekiem? Jaka jest granica między androidami a ludźmi? Kto w tej walce jest prawdziwie dobry? - to pytania, które zdecydowanie będą nasuwać się na myśl w trakcie seansu. Głównemu bohaterowi godnie towarzyszą postacie drugoplanowe, poprawnie odgrywając przypisane im role - Robin Wright jako surowa pani porucznik, Ana de Armas jako hologramowa "partnerka" K i oczekiwany Harrison Ford powracający w roli Deckarda - nadal w formie, choć widać już upływ czasu.


Jedyne do czego mogę się przyczepić to monumentalność dzieła. Momentami czułam się przytłoczona wątkami i symboliką, która wyzierała prawie z każdego kadru. Bardzo specyficzny jest też sposób budowania scen; niektóre rozbudowane są do granic możliwości, przez co stają się niekiedy nużące, tak by za chwilę przejść do szybkiej sekwencji np. pościgu. Zdaję sobie sprawę, że "Blade Runner 2049" nie ma być filmem akcji wypełnionym strzelaniną i kaskaderką, jednak powolność niektórych ze scen męczyła mnie trochę i nie pozwoliła się skupić w 100% na tym, co dzieje się na ekranie.

Być może "Blade Runner 2049" to nie jest film dla każdego. Być może zostanie odrzucony przez osoby, którym gatunek science-fiction jest kompletnie obcy... a szkoda, bo to głęboka i skomplikowana refleksja nad istotą człowieczeństwa, swoiste rozważanie nad kondycją gatunku ludzkiego, przy okazji przedstawiające nie tak daleką i prawdopodobną przyszłość.

Komentarze