W poszukiwaniu utraconych uczuć.

Nie da się ukryć, że postać Adasia Miauczyńskiego kojarzy chyba większość Polaków. Prędzej czy później każdy z nas zobaczy "Dzień świra" czyli uosobienie wszystkich naszych przywar, a także lęków i myśli, które nas nachodzą. Miauczyński powraca po 7 latach, by zabrać nas w świat swoich "7 uczuć".

Strach, smutek, wstyd, zazdrość, złość, wstręt i radość - siedem podstawowych uczuć, które każdy z nas powinien potrafić zidentyfikować. W rolę Miauczyńskiego tym razem wciela się syn reżysera, Michał Koterski, który prowadzi nas do swojego dzieciństwa, czasu, kiedy dzieci uwrażliwiają się na świat i przeżywają swoje pierwsze małe przygody. Każde z wyżej wymienionych uczuć jest tematem opowieści z okresu dzieciństwa Adasia, które zaważyły na jego dorosłym braku umiejętności wyrażania emocji. W tle cały czas towarzyszy mu głos terapeutki, Krystyny Czubówny. 

Miejsce i czas akcji nie jest dokładnie określony, nie jest to jednak istotne dla całej historii. Adaś wspomnieniami wraca do podstawówki, by przywołać swoje sukcesy, porażki i relacje z rówieśnikami. Myślę, że największym zaskoczeniem dla kogoś, kto pójdzie na ten film kompletnie nieprzygotowany jest forma przedstawienia fabuły. Koterski przyzwyczaił nas do swojego absurdalnego, momentami wyolbrzymionego humoru i specyficznej składni wypowiedzi. To się nie zmienia. Tym razem poszedł o krok dalej i w rolach dzieci obsadził dorosłych aktorów. Na ekranie zobaczymy dobrze znane twarze Roberta Więckiewicza, Katarzyny Figury, Marcina Dorocińskiego, Andrzeja Chyry czy Tomasza Karolaka. Ten zabieg udał się Koterskiemu naprawdę świetnie. W szkolnych mundurkach i z workami na plecach dorośli-dzieci próbują odnaleźć się w relacjach z kolegami. Biją się, przezywają i ciągną za włosy a w domu czekają na nich dorośli-rodzice, którzy nie zawsze pojmują ich postrzeganie świata. Poszczególne wspomnienia pomagają dorosłemu Miauczyńskiemu zrozumieć dlaczego tak ciężko jest mu w relacjach z bliskimi.


Jednak, jak można szybko odkryć, Koterskiemu nie chodzi jedynie o Adasia, a o Aldka, Gosię, Weronikę i wszystkie dzieci przedstawione w filmie, które uosabiają różne osobowości i zwracają uwagę na to, jak potężny wpływ ma obecność rodziców w życiu małych ludzi. W wielu momentach można pomyśleć "tak, miałam tak samo". Na co dzień może się wydawać, że "to tylko dziecko", które nic nie rozumie, jednak postacie Adasia i jego kolegów odzwierciedlają postawy ich rodziców i sposób wychowywania latorośli (a częściej jego brak). Bardzo duże wrażenie zrobiła na mnie nie szeroko komentowana końcowa scena monologu woźnej (Soni Bohosiewicz), którą odebrałam raczej jako przesadzoną, a potężna metaforyczna scena na boisku z bohaterami skaczącymi przez skakankę.

Do tej pory jednak mam problem z głównym bohaterem. Młody Koterski jest osobą, której prywatnie nie mogę zdzierżyć, a w filmie grając dziecko mam wrażenie, że gra samego siebie. Niektóre ze scen są przeszarżowane, niepotrzebnie groteskowe i przez to nic nie wnoszące. Już w poprzednich filmach reżysera ciężko mi było przestawić się z tonu ironicznego na ton poważny - tutaj mam dokładnie to samo. Absurd i ironia ostatecznie ma w tym filmie cel moralizatorski, niezwykle ciężko wpada się jednak z jednej części w drugą. No i koniec końców, czy Koterski nie wypada ze swoją puentą zbyt oczywiście?

Nie skreślam "7 uczuć", myślę  że trzeba obejrzeć je kilka razy, nie odpowiada mi postać Miśka Koterskiego, którego jako aktora kompletnie nie kupuję. A to na nim spoczywa odpowiedzialność za całą opowieść. Reżyser mógłby też trochę umiejętniej przechodzić na poważne rejestry, bo czasem można się nieźle pogubić... Czwórka z minusem? 

Komentarze