Życie zamknięte w obrazach.
Vincent Van Gogh to postać, którą zna cały
świat. Uwielbiany i podziwiany, swoimi pracami wywarł ogromny wpływ
na sztukę XXw. Zmarł mając niecałe 40 lat, pogardzany i
zdecydowanie niedoceniany. Jakże wielu jest twórców (z naszego
podwórka choćby Cyprian Kamil Norwid), którzy dopiero po śmierci
zyskali należny sobie szacunek i podziw. Dorota Kobiela wraz z
Hughem Welchmanem podjęli się niemałego wyzwania i przenieśli
historię holenderskiego malarza na duży ekran, jednak sposób w
jaki to zrobili jest naprawdę powalający.
"Twój Vincent" dostępny jest w kinach w
wersji polskojęzycznej jak i z polskimi napisami. Głos Jerzego
Stuhra czy Piotra Adamczyka absolutnie mi w tym przypadku nie
przeszkadza, choć wolałabym usłyszeć pewnie bohaterów w wersji
oryginalnej, bowiem obsada jest naprawdę niezła: Saoirse Ronan,
Jerome Flynn czy Chris O'Dowd wcielają się w role bliskich Vincenta
i wspominają jego osobę po śmierci. Główny bohater, Armand
Roulin, rok po odejściu artysty udaje się w podróż, by doręczyć
jego rodzinie napisany przez mężczyznę list. Po drodze spotyka
inne postaci związane mniej lub bardziej z osobą malarza, które
przybliżają ostatnie dni jego życia. Tajemnicze odejście Van
Gogha nawet rok po śmierci wzbudza kontrowersje i mąci spokój
mieszkańców miasteczka Auvers. Armand będzie musiał się niemało natrudzić, by w końcu dotrzeć do adresata. Odkryje przy tym nieznane mu dotąd szczegóły dotyczące malarza.
Tak jest, fabuła "Vincenta" jest
nieskomplikowana, jednakże powinna ona zejść na dalszy plan, bo to
co najważniejsze to forma przekazu. Pierwszy raz spotkałam się z
czymś tak oszałamiającym: historia Van Gogha to pełnometrażowa,
prawie dwugodzinna animacja zrobiona z obrazów olejnych; każda,
dosłownie każda klatka została namalowana ręcznie przy użyciu
tzw. technologii rotoskopowej. Nad filmem pracowało ponad 100
malarzy, dosłownie malując aktorów na wzór obrazów Vincenta Van
Gogha. W trakcie seansu robi to naprawdę niesamowite wrażenie –
zwłaszcza kiedy widać jak zmieniają się barwy czy cienie podczas
ruchu danej postaci. Ten film naprawdę zasługuje na określenie
“obraz”. „Twój Vincent” oczarowuje warstwą wizualną, i
mimo że fabuła nie jest niezwykle skomplikowana, nie przeszkadza to
w odbiorze opowieści – to na animacji mamy się skupić
najbardziej.
Przepiękna muzyka Clinta Mansella wpisuje się
idealnie w opowieść o malarzu, tworząc spójną kompozycję z
pokazywanymi obrazami. Finalne minuty filmu przybliżają nam prace
nad dziełem i aktorów w swoich "ludzkich" i "obrazowych"
postaciach - na mnie, jako osobie, która zna jedynie najważniejsze
dzieła artysty - kolosalne wrażenie zrobiła ilość obrazów
wplecionych w historię. Brakowało mi trochę zgłębienia
kontrowersji otaczających Van Gogha (mówi się, że na przykład
pił olej z lampy naftowej), być może one sprawiłyby, że jego
postać nie byłaby taka bez skazy, jak ta ukazana w filmie.
Niemniej, jestem w stanie zrozumieć, że reżyserka chciała oddać
Holendrowi hołd i z szacunkiem podeszła do jego postaci.
Kobiela pragnie, byśmy zobaczyli w artyście
człowieka, a nie tylko dziwaka z odciętym uchem. Nieważne czy
znaliście wcześniej dzieła Van Gogha, czy kojarzycie go tylko ze
słyszenia. "Twój Vincent" to niezwykły hołd dla
artysty, prawdziwie malownicza historia, która olśniewa wizualnie i
jest czymś, czego dawno w kinach nie było.
Komentarze
Prześlij komentarz