Niespodziewana zmiana planów.

W ostatnich tygodniach na ekrany wkracza wiele produkcji z naszego rodzimego podwórka. Kinga Dębska dała się poznać polskiej publiczności mocnym w wymowie filmem "Moje córki krowy". Życiowy i uniwersalny wydźwięk obrazu pociągnął za sobą dobre recenzje krytyków. Reżyserka postanowiła po raz kolejny zająć się ludzkimi rozterkami i wraz z Karoliną Szablewską stworzyła wchodzący dzisiaj do kin "Plan B". W obsadzie znalazły się znane i rozchwytywane nazwiska, takie jak Marcin Dorociński czy Kinga Preis.

"Plan B" wykorzystuje (tak jak "Atak paniki") format kilku historii toczących się równolegle obok siebie, które ostatecznie znajdują punkty wspólne w końcowych scenach fabuły. Przyglądamy się piątce Warszawiaków, których życie wywraca się do góry nogami tuż przed Walentynkami. Janula czuje się wykorzystana przez nieznajomego na imprezie. Natalia po wyjeździe córki do Stanów musi zmierzyć się z nową rzeczywistością; Zenek po wyjściu z więzienia próbuje odnaleźć się w nieprzyjaznym mu świecie; grana przez Romę Gąsiorowską Klara nie potrafi stworzyć stałego związku, zamykając się na innych i zamartwiając się o ojca; Agnieszka wykłada na uczelni, a prywatnie związana jest z żonatym kolegą z pracy, który pewnego dnia znika z jej życia. Każdy z bohaterów musi na nowo ustalić swoje priorytety i zastanowić się nad tym, co jest dla niego/niej ważne, wymyślić swój plan awaryjny. Prowadzone równocześnie cztery opowieści zbiegają się na końcu, dając nadzieję na tzw. "lepsze jutro". 


Trzeba przyznać, że brzmi to wszystko jak kolejne "Listy do M" i w sumie jest w tym wiele prawdy, bowiem całość faktycznie przypomina zimowy hit, tylko sprawia wrażenie odpicowanego. Dębska stara się pokazać, że każdy ma swoje problemy i może stanąć przed niełatwymi wyborami, które mogą odmienić jego przyszłość.  Każda z opowieści ma podobny wydźwięk, jednak prowadzona jest w innym tempie. Postać Agnieszki wydaje się być najbardziej rozbudowana, za to wątek Klary wydaje mi się potraktowany po macoszemu i na odczepnego. Segment Mirka jest najbardziej humorystyczny, a jego postać wzbudza sympatię już od pierwszej sceny. 

Niestety, wiele mam do zarzucenia nowemu obrazowi Dębskiej - całość przedstawia się raczej naiwnie, jak z taniej komedii romantycznej. Żaden z wątków nie jest przedstawiony wiarygodnie i szczerze, wydaje się być takim... wycinkiem z gazety. Czuję, że przez 1,5h reżyserka zaledwie dotyka problemów trawiących bohaterów, i mimo że wydaje się, że każdy z nich jest aż przesadnie przedstawiony na ekranie, nic konkretnego nie wynika z żadnego z pięciu segmentów a widz zostaje z pytaniem "ale o co tu właściwie chodzi?". Połączenie historii w końcówce filmu jest dość koślawe i odrealnione. No i właśnie - ten brak wiarygodności rzuca się z ekranu z wielu scen. Niektóre z wydarzeń czy akcji podejmowanych przez bohaterów są po prostu nierealne i przerysowane, a ich realizacja planów B przychodzi im nadzwyczaj łatwo. "Moje córki krowy" pokazały nam realnych ludzi i realne problemy. Tutaj to wszystko wydaje się zbyt ckliwe, oblane dużą ilością lukru i przyklepane dziwaczną niepasującą do niczego muzyką, tak że nawet względny happy end nikogo w sumie nie dziwi. 

"Plan B" przyciągnie do kin wielu fanów poprzedniego filmu Dębskiej, którzy tak jak ja oczekiwać będą postaci z krwi i kości. Niestety seans ten był dla mnie sporym rozczarowaniem. Dorociński nie jest w stanie udźwignąć swoim wątkiem całego filmu, a niestety cała reszta wypada przy nim dość niemrawo i nierealnie. Kinga Preis i Roma Gąsiorowska, które zwykle dają z siebie wszystko wydają się miotać po ekranie bez celu. Miejmy nadzieję, że kolejna produkcja polskiej reżyserki będzie o wiele lepsza, bowiem najnowsza jej produkcja sama nie wie o czym ma opowiadać, a przerysowanie i brak logiki na pewno nie wyszło jej na dobre.

Komentarze