Technologia przeciwko ludzkości.

Każdy z nas korzysta na co dzień z komputera, komórki. Większość podłączona jest do mediów społecznościowych, dzieli się tym, co zjadło się na obiad, jaki prezent otrzymaliśmy na urodziny i jak wygląda nasza choinka na Boże Narodzenie. Ogromny wpływ technologii i coraz bardziej rozwiniętego wirtualnego świata na nasze życie jest tematem wielu dyskusji - produkcję "The Circle" Jamesa Ponsoldta można więc zaliczyć jako kolejny z filmów dywagujący na temat bezpieczeństwa w sieci i granic naszej prywatności.

Główna bohaterka, Mae (Emma Watson) to dziewczyna jakich wiele. Uwięziona w mało rozwojowej pracy żyje sobie pomalutku ze swoimi rodzicami. Kiedy koleżanka załatwia jej rozmowę o pracę w znanej i szanowanej firmie Circle, którą, oczywiście, przechodzi pozytywnie, życie Mae zmienia się nie do poznania. Czym zajmuje się owa firma? W sumie to nie do końca sprecyzowano, choć na ekranie przedstawiona jest jako ogromna internetowa korporacja zrzeszająca masę ludzi. Prezes Circle (Tom Hanks) i jego wystąpienia okraszone owacjami na stojąco przypominają mi tu Steve'a Jobsa. Nasza bohaterka zakochuje się w swojej nowej pracy, a jej zaangażowanie przekracza granice normalności. Z czasem jej postrzeganie świata zmienia się, a patrzenie na życie przez pryzmat wirtualnej rzeczywistości doprowadza ją i jej najbliższych na skraj wytrzymałości.

Mamy więc do czynienia ze standardowym schematem: dziewczyna znikąd nagle staje się "kimś", czuje się ważną częścią grupy. Praca pochłania ją na tyle, że zatraca się w niej bez reszty, tracąc możliwość odróżnienia dobra od zła. Porzuca kochającą (a jakże) rodzinę na rzecz mediów społecznościowych, budowania "towarzyskiego statusu" w pracy. Kto oglądał już bardzo dobry serial "Black Mirror" z pewnością dostrzeże tu pewne podobieństwa - jak bardzo jednostka może stać się uzależniona od nowoczesnych technologii. Serial jednakże bije ten film na głowę.


Niestety obsadzenie Emmy Watson w głównej roli to strzał w stopę: dla mnie ta dziewczyna jest aktorką jednej miny i nie potrafi wykrzesać z siebie za wiele energii. Trochę ruchu wprowadza w filmie postać grana przez Johna Boyegę, zostaje ona jednak sprowadzona do marnej roli trzecioplanowej. Scenariusz jak już wiecie jest prosty do bólu, oparty na standardowych opozycjach i stereotypach. Nie ma tu za dużo miejsca na rozważania czy wątpliwości... można jedynie zastanawiać się dlaczego zachowania Mae są tak nielogiczne.

Niby jest to film akcji, ale akcji za wiele się tu nie czuje. Widz już od początku może się domyślić z czym przyjdzie mu się mierzyć przez najbliższe dwie godziny. Obecność Toma Hanksa jako producenta filmu oczywiście nie dziwi, jego postać ani nie razi, ani nie zachwyca, razem z paroma innymi miernie rozpisanymi bohaterami stanowi zapełniacz i tło do historii Mae, która za dużo głębi w sobie nie ma. James Ponsoldt próbuje, bazując na książce Dave'a Eggersa, pokazać zagrożenia czyhające na nas ze strony internetu i technologii, robi to jednak w tak płaski i oczywisty sposób, że nawet nie mamy ochoty zaprzątać tym sobie głowy. Szkoda, bo temat to w istocie ważny i wart dyskusji - coraz więcej osób (pewnie ja w jakimś stopniu również) świadomie odziera się z prywatności, dzieląc się najbardziej intymnymi szczegółami swojego życia w sieci. Używając Facebooka, Whatsappa, Instagrama i innych aplikacji przetwarzających nasze dane oddajemy... no właśnie, tak naprawdę wszystko. Myślimy, że w internecie jesteśmy anonimowi, bezkarni, podczas gdy wszystkie informacje są skrzętnie zapisywane i wykorzystywane (a my bezmyślnie się na to zgadzamy). To wcale nie jest paranoja, to wszystko dzieje się tu i teraz na naszych oczach, o czym trzeba informować i dyskutować, choć może nie za pomocą filmów takich jak "The Circle".

Komentarze