Natura przeciwko przemocy.

Agnieszka Holland podzieliła w tym roku sukces Tomasza Wasilewskiego i odebrała na festiwalu w Berlinie statuetkę Srebrnego Niedźwiedzia za swój film "Pokot". Zeszłoroczny triumfator, jak można przeczytać na blogu, wrażenie wywarł na mnie raczej negatywne, z ciekawością jednak podchodziłam do nowej produkcji Holland.

A produkcja to nie byle jaka: oparta na książce Olgi Tokarczuk "Prowadź swój pług przez kości umarłych" historia przenosi nas do przepięknej Kotliny Kłodzkiej, która dzięki odpowiedzialnej za zdjęcia Jolancie Dylewskiej wygląda niezwykle malowniczo i stanowi jeden z najważniejszych atutów tego filmu. Miejscem akcji jest maleńka wioska bez nazwy, tzw. "wygwizdowo", w którym czas mija się niespiesznie i nie oferuje większych perspektyw. Najważniejsze osobistości w mieścinie to oczywiście mężczyźni czyli np. ksiądz, komendant policji, prezes bliżej nieokreślonej instytucji, etc. Ważnym elementem w życiu mieszkańców są polowania, które według kalendarza łowieckiego dzielą się na różne miesiące - wyżej wymienieni mężczyźni wiodą prym w tym "sporcie", chwaląc się w ten sposób swoją władzą i udowadniając swoją męskość. Przeciwko nim staje Janina Duszejko, emerytowana pani inżynier, która dorabia na nauce angielskiego i wraz ze swoimi psami stara się żyć w swojej maleńkiej chatce w zgodzie z naturą. Co chwilę zgłasza nieodpowiednie zachowania myśliwych na policję, ostrzega o wnykach, składa donosy. Duszejko to postać zdecydowanie nietuzinkowa, a w oczach większości to wręcz wariatka - nic dziwnego, że nikt nie traktuje jej poważnie. Życiem mieszkańców wstrząsa seria tajemniczych morderstw. Nasza ekscentryczna bohaterka otoczona równie dziwacznymi przyjaciółmi stara się zwrócić uwagę policji na nietypowe ślady, która z ogromnym trudem poszukuje sprawcy niezwykle wysublimowanych zbrodni.


To wszystko miało zadatki na ciekawy thriller o dość niespotykanej tematyce, Holland popełnia jednak parę istotnych błędów, które kompletnie niszczą odbiór filmu. Agnieszka Mandat nigdy nie należała do moich ulubionych aktorek, a jej dziwaczny ton głosu dodatkowo wzbudzał we mnie irytację. Jej postać została przejaskrawiona do tego stopnia, że zamiast pomyśleć nad jej psychiką, motywacją, widz z pobłażaniem obserwuje na ekranie krzyczącą i rzucającą się dziwaczkę, która co jakiś czas obdarza nas swoimi wizjami i przepowiedniami prosto z tarota. Bohaterowie drugoplanowi są wprowadzani z prędkością światła i w niezwykle dużej ilości, przez co nie ma możliwości choćby zastanowić się nad którymkolwiek z nich. Listonosz, ksiądz, właściciel fermy, pracownica second handu, żona prezesa, szalony informatyk, czeski entomolog... nowe osobistości zmieniają się jak w kalejdoskopie nie klejąc się w żaden sposób z fabułą i nie tworząc z nią jakiejś logicznej całości. Ekscentryczni wyoutowani przyjaciele Duszejko pasują do siebie jak kwiatek do kożucha, a dodatkowe wątki zawarte w dialogach (jak choćby poezja Blake'a, historia Matogi granego przez Wiktora Zborowskiego czy przeszłość Dyzia - Kuby Gierszała) nie mają szansy odpowiednio wybrzmieć.

Mimo natłoku wątków film po prostu nuży. Trwający ponad dwie godziny seans ma stanowić (w moim mniemaniu) o bezsensie zabijania zwierząt, o życiu w harmonii z przyrodą, przez większość czasu odczuwam jednak niewykorzystanie potencjału - tak jakby Holland sama zgubiła się w tym, co chciała opowiedzieć i przez to rozpoczęła kilka(naście) różnych pobocznych wątków, które w trakcie seansu są sukcesywnie porzucane. Żadna z postaci nie wzbudza mojej najmniejszej sympatii, ba, zainteresowania. Absolutnym strzałem w stopę jest zakończenie rodem z tanich hollywoodzkich filmów akcji. Sposób jego wprowadzenia i rozwiązania tajemniczych morderstw jest tak nieprzekonujący, że aż kłuje w oczy. "Pokot" można potraktować jako jeden z kolejnych filmów do odhaczenia, nad którym nie warto nawet się zatrzymać.

Komentarze