Kto ma złoto, dyktuje zasady.

Kolejna oparta na faktach opowieść, nakręcona iście po amerykańsku, tym razem oscylująca wokół tematu pieniędzy i jednej z ostatnich gorączek złota. Nigdy nie była to dziedzina jakoś mi szczególnie bliska, warto jednak dowiedzieć się co nieco na ten temat.

"Gold", bo o nim mowa, to najnowsza produkcja Stephena Gaghana, która przenosi nas w lata 80. by opowiedzieć niezwykłą historię Kenny'ego Wellsa, wzorowanego na Johnie Felderhofie, poszukiwaczu złota z Kanady. Kenny to postać co najmniej nietuzinkowa - łysy, niezbyt zadbany koleś w średnim wieku najpierw pracuje w firmie swojego ojca, by później, już jako prezes, doprowadzić ją na skraj bankructwa. Cwaniakując i kombinując jak się da próbuje zarobić trochę pieniędzy. W rolę Kenny'ego wciela się największy wabik i, nie ukrywajmy, atut tego filmu, Matthew McConaughey, który przechodzi niesamowitą przemianę i przeistacza się w niechlujnego, popijającego whiskey grubego "dziada". Pewnego dnia Wells przeżywa olśnienie, kiedy to zapadając w pijacki sen marzy o Indonezji, która aż kipi od nadmiaru ukrytych bogactw. Z tą myślą w głowie mężczyzna wyrusza w podróż do Azji by odnaleźć poznanego przed laty sławnego na cały świat geologa, Michaela Acostę i namówić go do wspólnego poszukiwania złota w indonezyjskiej dżungli. "Szaleństwo", można by pomyśleć i nie będzie to przesada. Ryzyko jest ogromne, nakład finansowy potrzebny do rozpoczęcia prac również, panowie jednak nawiązują współpracę, która po wielu przeszkodach i trudach okazuje się być, nomen omen, żyłą złota. Życie Wellsa i Acosty zmienia się w okamgnieniu, zmieniając ich w milionerów. Jak wiadomo jednak, pieniądz szybko rodzi konflikt, panowie więc będą musieli zmierzyć się z nie lada wyzwaniami. 


Matthew McConaughey i Edgar Ramírez tworzą na ekranie ciekawy duet, ich interakcje ogląda się z prawdziwym zainteresowaniem. Sama opowieść, przyznajmy szczerze, jest niezwykle dobrym materiałem na film. Duet Wellsa i Acosty musi wiele znieść, a sama postać Kenny'ego przechodzi w filmie widoczną metamorfozę - możemy obserwować jak zmienia się jego podejście do biznesu i otoczenia, jak napływające szybko pieniądze pobudzają jego i tak rozbuchane ego, by na koniec otrzymać od reżysera prawdziwy plot twist. 

Cóż, brzmi naprawdę fascynująco, problem jednak tkwi w poprowadzeniu historii. Do postaci drugoplanowych w sumie nie można się przyczepić, choć brakuje im nieco iskry i są mocno przerysowane i spłycone. McConaughey dwoi się i troi, szaleje ze szklanką łyskacza na ekranie i, trzeba przyznać, robi to z niezwykłą charyzmą. Powiem szczerze, że mam jednak problem z określeniem o czym "Gold" właściwie miało być. Sam pomysł na fabułę wydaje się interesujący, pierwsze 30-40 minut filmu oglądam w całkowitej obojętności. Na co tak naprawdę mam tu zwrócić uwagę? Mamy tu trochę elementów komediowych, trochę ironii/satyry, trochę dramatu i filmu o męskiej przyjaźni okraszone znienawidzonym przeze mnie głosem narratora z głośników. Jeden główny wątek gromadzi wokół siebie dużo pomniejszych, przez co ciężko jest skupić się na... czymkolwiek. Filmowi zdecydowanie brakuje szybszego tempa, jak również świeżości, swego rodzaju odkrywczości - wielu krytyków porównuje "Gold" z "Wilkiem z Wall Street" Martina Scorsese, który w niezwykle ironiczny sposób pokazywał zepsutą i zdegenerowaną stronę bycia bogaczem. Zakończenie zdecydowanie ratuje honor filmu i sprawia, że nie traktuję go jako stratę czasu. "Gold" nie jest jednak arcydziełem, o którym będę myśleć jeszcze długo.

Komentarze