Jak zdekonstruować perfekcyjną amerykańską rodzinę.

Zwykle bardzo chętnie maszeruję do kina na film, który jest ekranizacją znanej powieści. Choć wolę iść na seans mając już za sobą lekturę książki, miłym doświadczenie jest również poznawanie jakiegoś autora i jego dzieła dopiero po projekcji.Tak było też w tym przypadku, kiedy to z koleżanką zdecydowałyśmy się dać szansę "Amerykańskiej sielance". Za kamerą w roli reżysera stanął jako debiutant nie kto inny jak Ewan McGregor (wcielający się też w główną rolę). 

Film jest ekranizacją jednego z najważniejszych amerykańskich pisarzy Philipa Rotha, którego powieści, według co niektórych ekspertów powinny już dawno zostać nagrodzone Noblem. Szkot McGregor miał więc przed sobą nie lada wyzwanie, bowiem "American Pastoral" jest na wskroś... amerykańskie.

Mamy w filmie tym do czynienia ze Stanami Zjednoczonymi lat 60. Poprzez Natana Zuckermana, przyjaciela brata głównego bohatera, poznajemy historię Seymoura Levova i jego rodziny. Levov, nazywany przez wszystkich "Szwedem" (z racji swojej skandynawskiej aparycji) to syn zamożnego Żyda, który już od najmłodszych lat stanowił synonim sukcesu. Jako kapitan drużyny baseballistów czy też później jako mąż Miss New Jersey i właściciel dobrze prosperującej fabryki rękawiczek, mężczyzna był podziwiany i szanowany przez ludzi w najbliższym mu otoczeniu. Piękne zdjęcia pokazują nam jego wspaniałą żonę (Jennifer Connelly), dom na przedmieściach i córkę Meredith, która dla Szweda okazuje się być istną piętą Achillesową. Jąkająca się od maleńkości Merry wyrasta na wojującą ekstremistkę, która raz na zawsze odmienia życie rodziny Levovów i zamienia je w koszmar. Zrozpaczeni rodzice dwoją się i troją, by wraz z dziewczynką stworzyć normalną, kochającą się amerykańską rodzinę, jednak, jak pokazuje film, z chwilą narodzin córki nic nie będzie takie samo. Wraz z wkroczeniem w okres, który moglibyśmy nazwać "nastoletnim buntem" dziewczyna kompletnie zrywa wszelkie nici porozumienia i świadomie łamie narzucane przez rodzinę zakazy. W trakcie seansu możemy zagłębić się w historię Stanów lat 60. i elementów kształtujących ówczesne społeczeństwo, takie jak choćby wojna w Wietnamie czy protesty czarnych, które w formie krótkich filmów i zdjęć pozwalają na lepsze zrozumienie fabuły. Młoda Merry bardzo aktywnie angażuje się w działalność antywojenną do momentu, w którym dochodzi do prawdziwej tragedii i... zniknięcia dziewczyny.



Przez cały seans, choć tematycznie jest naprawdę niełatwy, nie mogę NIE trzymać kciuków za Seymoura Levova, wobec którego sprzeciwia się cały świat. Bezradny i zrozpaczony obserwuje jak jego amerykańska sielanka rozpada się na drobne kawałki, jak jego perfekcyjne dotychczas życie (którego zazdrościli mu wszyscy) okazuje się tylko ułudą, a jego własna rodzina od samego początku nie ma szans na przetrwanie. Dopatruje się błędów w wychowaniu, analizuje przeszłość i nie ustaje w poszukiwaniach swojej małej córeczki, małej Merry, która jednym ruchem skreśliła całe jego życie. 

McGregor bardzo zręcznie przenosi na duży ekran dekonstrukcję wspaniałej amerykańskiej rodziny, starając się pokazać motywacje głównych bohaterów. Dyskretna muzyka i ciekawe operowanie światłem na pewno mogę zaliczyć do plusów. Film jednak nie jest wolny od błędów - nie do końca wiem czy wynikają one z braku doświadczenia aktora jako reżysera czy też z dość ciężkiego stylu pisania Rotha. Nie wszystkie sceny były w "Amerykańskiej sielance" potrzebne, ich obecność wprowadziła zamęt i odciągnęła moją uwagę od tego, co w tym filmie najważniejsze. Zakończenie, choć przedstawione jako otwarte jest dość oczywiste i zakończone pretensjonalnym fadem. Seymour Levov to dobrze skonstruowany bohater, jednakże partnerujące mu Dakota Fanning i Jennifer Connelly wypadają na jego tle dość blado i niemrawo. Niemniej, film zasługuje na uwagę i chwilę refleksji, ponieważ można go odnieść nie tylko do Stanów czy lat 60., lecz również do czasów współczesnych. Czekam na kolejny obraz w reżyserii Ewana McGregora.

Komentarze