Westchnienia i spojrzenia.
Powidok, kontrast następczy - zjawisko optyczne polegające na tym, że po wpatrywaniu się w jakiś kształt, a następnie odwróceniu wzroku, w oczach pojawia się na chwilę ten sam, zamazany kształt w barwie dopełniającej, np. czerwone zachodzące słońce pozostawi w oczach swój okrąg w barwie zielono-niebieskiej.
To ciekawe jak wiele można czerpać z przeszłości, jak współcześni reżyserzy sięgają po biografie twórców z dawnych lat, niekiedy wręcz zapomnianych przez społeczeństwo. Jest to zabieg potrzebny i z pewnością w ten sposób przybliżone zostają sylwetki osób, które już dawno zostały przykryte kurzem historii. Nie jest to jednak łatwe zadanie i trzeba robić to z niezwykłym wyczuciem.
Efektem jednego z takich zabiegów są "Powidoki" - film niezwykle mocno promowany. Ostatni obraz Mistrza, Andrzeja Wajdy, z Bogusławem Lindą w roli głównej. Co może pójść nie tak? Otóż wszystko. Może niektórzy uznają to za niestosowne - krytykować obraz tak wielkiego reżysera. Sądzę jednak, że przesadne zachwyty nad tym naprawdę średnim obrazem byłyby jeszcze bardziej krzywdzące.
Dzika łąka, plener, atmosfera wyciszenia. Studentka Hania poznaje swojego profesora i mentora, Władysława Strzemińskiego, który, choć bez ręki i nogi, turla się po trawie jak małe dziecko. Wkraczamy w świat sztuki i wykładów artysty. Film opowiada nam historię Strzemińskiego już jako dojrzałego artysty, który próbując tworzyć w zgodzie ze swoimi zasadami, wchodzi w konflikt z ówczesnymi władzami Polski Ludowej. Sprzeciwia się socrealizmowi i otwarcie krytykuje ówczesne zasady obowiązujące w sztuce i narzucone przez ZSRR. Studenci stoją za nim murem, tłumnie uczęszczają na wykłady a nawet przychodzą do jego domu by pokazywać mu swoje dzieła. Problem w tym, że ustrój tego nie akceptuje i piętnuje malarza na każdym kroku. Schowany w malutkim mieszkaniu ze swoimi dziełami, papierosami i kawą siedzi na podłodze tworząc coraz to nowsze obrazy - nie ma jednak wielu opcji do wyboru. Jego domek z kart pomału się rozpada, a władza krok po kroku dobija Strzemińskiego i próbuje go złamać.
To pokazywanie jak działał w Polsce aparat władzy udało się nadzwyczaj dobrze. W szczegółowy sposób przedstawione zostały mechanizmy obowiązujące w ówczesnych czasach. Niemniej jednak, istotą filmu miało być przedstawienie Władysława Strzemińskiego jako artysty, człowieka, który zostaje dobity przez system. I tego mi tu bardzo zabrakło. Bogusław Linda dwoi się i troi, jednak z tak słabego scenariusza za dużo nie wyciągnie. Wątek małżeństwa artysty został potraktowany wyjątkowo po macoszemu, a córka malarza grana przez młodą Zamachowską jest tak drewniana i sztuczna, że aż razi w oczy. Prócz głównego bohatera ma się wrażenie jakby reszta grała na pokaz - zachowuje się teatralnie, przesadnie i przez to nienaturalnie. Dialogi wyglądają jak wycięte ze słabego sitcomu, wstawione przypadkowo i bez sensu. Żadna z postaci nie wnosi tak naprawdę nic swoją grą ani postawą: są słabym tłem dla Strzemińskiego i jego obrazów.
Komentarze
Prześlij komentarz