If that ain't Texan, I don't know what is.
Stany Zjednoczone, Teksas. Krajobraz wypełniony ranczami i
platformami wiertniczymi. Dwaj mężczyźni wpadają do dwóch małych
oddziałów bankowych, by wynieść z nich kilka tysięcy dolarów.
Zakopują samochód w ziemi i następnego dnia wyruszają na kolejny
napad. Ci mężczyźni to dwaj bracia – jeden z nich to typowy
recydywista, który niedawno skończył odsiadywać wyrok w
więzieniu; drugi, bezrobotny ojciec, który od dawna nie kontaktuje
się ze swoimi dziećmi. W ślad za braćmi rusza podstarzały
strażnik (Jeff Bridges), który pragnie odejść na emeryturę w
wielkim stylu.
Mężczyznom zależy tylko na jednym – okraść bank Texas
Midlands, miejsce, które udzieliło im pożyczki na iście
złodziejskich zasadach i usilnie próbuje odebrać im ziemię
(obfitującą rzecz jasna w złoża ropy), i raz na zawsze pozbyć
się ciążącego na rodzinie długu. Ich plan wydaje się prosty,
wręcz skazany na sukces. Ich prawnik mówi nawet: „If that ain't
Texan, I don't know what is”.
I cały film próbuje być właśnie taki amerykański, teksański.
Bardzo udanym elementem jest przewijający się motyw pieniędzy –
czy to w dialogach dotyczących zarobków, czy w postaci przydrożnych
banerów oferujących pożyczki. Kryzys zagląda do kieszeni
Amerykanów już od lat, jednak tu pokazane jest to dość dobitnie, ale nie męcząco.
Miasta są opustoszałe, młodzi uciekają do wielkich metropolii,
zostawiając zajęcia takie jak choćby wypasanie bydła swoim rodzicom. Młodszy z braci, Toby (do tej pory kompletnie mi obojętny Chris Pine), widzi napady jako szansę na lepszą przyszłość dla swoich
synów i ucieczkę od biedy, o której mówi jak o
zaraźliwej chorobie. Starszym Tannerem natomiast (Ben Foster bardzo wczuty w postać, całkiem ciekawy) wydają się
kierować samolubne pobudki. Spaczony pobytem w więzieniu chce
udowodnić sobie, że jest jak Komancze – królowie prerii.
„Aż
do piekła” to kolejny film na podstawie scenariusza Taylora
Sheridana. Poprzedni, świetny „Sicario” obnażał prawdę o walkach
policji z kartelami narkotykowymi. Tym razem również mamy do
czynienia ze starciem dobra i zła – i to w dość oczywisty
sposób. Mimo, iż przez cały film nie jestem w stanie polubić
postaci Jeffa Bridgesa, bardzo jasno pokazane jest, że to on stoi po
tej „prawilnej” stronie. Bracia Howard, choć dużo korzystniej
wypadają na ekranie, od początku zmierzają ku porażce.
I choć tematyka jest mi bliska i naprawdę czekałam na ten film... coś w nim zgrzyta. Ani polska, ani angielska nazwa (“Hell
or high water”) do mnie nie przemawia i nie komponuje się
odpowiednio z fabułą. Piękne zdjęcia i odpowiednio dobrany
soundtrack (Waren Ellis/Nick Cave jak zwykle chapeau bas) tworzą fajny kowbojski klimat, ale nie dają rady ukryć
wielu niedociągnięć. Niektóre ze scen dłużą się
niemiłosiernie, oferując nam kiepskie dialogi i zdarzenia, które
nie za wiele wnoszą do historii. Zarówno Chris Pine jak i Ben
Foster dobrze odgrywają swoje role i tworzą zgrany duet na ekranie.
Nie mogę tego niestety powiedzieć o ekipie policjantów – sceny z
nimi nużą, są mdłe i dłużą się niemiłosiernie. Jeff
Bridges jest kompletnie bez wyrazu, a siląc się na żarty o
Indianach dodatkowo minusuje w moich oczach. Co ciekawe, mój chłopak odebrał postaci kompletnie na odwrót - żenowały go sceny z braćmi, przychylniej natomiast patrzył na Jeffa Bridgesa. Przyznał jednak, że wiele z ujęć jest kompletnie niepotrzebnych.
Strażnicy niby ścigają
przestępców, ale jakoś tak niemrawo im to idzie. Śledztwo nie ma
w sobie absolutnie żadnej ikry i zwyczajnie nudzi (dopuszczam jednak możliwość celowości rozwlekania tych scen, jakoby miały one na celu uwydatnienie tła, o którym pisałam wcześniej). Scena finałowa trzyma w napięciu, lecz jest dość oczywista,. Zakończenie
natomiast kompletnie nie zaskakuje: „Aż do piekła” bowiem od
początku kreuje się na typowy amerykański obraz o wymierzaniu
sprawiedliwości i wyższości prawa nad przestępcami. Co więcej,
gdyby film skończył się 10 minut wcześniej, zyskałby o wiele
więcej tajemniczości i nie trafił do szufladki jako kolejna
amerykańska projekcja o „tych złych i tych dobrych”. Obejrzyjcie więc lepiej „Sicario".
Excellent review! Keep them coming!.Ñ/
OdpowiedzUsuń