Tunezyjskie cierpienia młodego Wertera.

Tunezja, echa rewolucji z roku 2011. Młody mężczyzna o imieniu Hedi pomału przygotowuje się do swojego ślubu. Ślubu z kobietą, z którą przez trzy lata spotykał się wieczorami w swoim samochodzie i zamieniał z nią zaledwie parę słów. Hedi jest przedstawicielem handlowym Peugeota i przed uroczystością musi wyjechać służbowo do innego miasta, gdzie widać prawdziwe oblicze Tunezji. Puste hotele, bezrobocie, brak jakichkolwiek perspektyw na przyszłość. Sfrustrowany Hedi jeździ od klienta do klienta, mając świadomość, że jego wysiłki są bezowocne.

To co jako pierwsze zwraca uwagę to relacje międzyludzkie ukazane w filmie. Presja ze strony rodziny jest ogromna – chłopak wciąż przyrównywany jest do brata Ahmeda, który w oczach matki jest chodzącym ideałem. Kobieta  wydaje się jednak nie zauważać, że jej starszy syn od lat mieszka we Francji z nieakceptowaną przez tunezyjską społeczność żoną i ogranicza swoje wizyty do minimum. Hedi jest wiecznie spięty, ponury, automatycznie robi to, co mu się każe. Odbiera się go jako antypatycznego gbura, bo nawet w scenach z narzeczoną nie potrafi wykrzesać z siebie więcej niż jedno czy dwa zdania. 

Hedi spędza więc większość swojego wolnego czasu w ośrodku wypoczynkowym, gdzie poznaje animatorkę Rym. Scena ta jest kolejną, nad którą warto się pochylić (w odniesieniu do moich poprzednich refleksji), mężczyzna bowiem opowiada kobiecie kłamstwo, z którego potem mocno się tłumaczy – tak jakby matka stała z boku gotowa do skarcenia młodszego z synów. Niemniej, sceny z nowopoznaną Rym pełne są seksualnego napięcia. Równocześnie widz zauważa, że oboje czują się swobodnie w swoim towarzystwie. Dopiero tu można zobaczyć, że Hedi się uśmiecha, rozmawia, ma zainteresowania i swoje zdanie. Jest rozluźniony, szczęśliwy i widzi, że w przeciwieństwie do swojej narzeczonej, relacja z kobietą jest prawdziwa i szczera. Rym otwiera mu oczy na życie i sprawia, że mężczyzna spojrzy na nie z zupełnie innej perspektywy.

Pomiędzy scenami w hotelu i w domu rodzinnym widać niesamowity kontrast – aż do samego końca nie wiemy jednak, którą drogą podąży mężczyzna. W międzyczasie poznajemy trochę lepiej Tunezję jako kraj kryzysu – delikatne wstawki o protestach czy o bezrobociu nie przeszkadzają tak naprawdę w odbiorze, lecz pozwalają zrozumieć motywacje głównych bohaterów. Sekwencja finalnej konfrontacji z rodziną jest niezwykle silna i emocjonalna. Hedi pozbywa się psychicznego balastu, który męczył go przez lata, stawiając jednocześnie swoje życie na ostrzu noża. Zakończenie jednak wymyka się oczywistościom, których można było się spodziewać – to taki trochę psikus ze strony reżysera, który chce pokazać, że życie może zmienić się w okamgnieniu.



Hedi” nie wydaje rozkazów, nie pokazuje jednej właściwej drogi. W niezwykle subtelny sposób przekazuje sposoby postrzegania świata przez różne osoby. Nie ma w tym filmie postaci, której w jakiś sposób byśmy nie współczuli. Tu nie ma złych i dobrych. Są zagubieni ludzie próbujący przetrwać w niezwykle konserwatywnym społeczeństwie, pełnym uprzedzeń, religijnych zasad i obezwładniających nakazów. To cichy i spokojny dramat psychologiczny, w którym relacje międzyludzkie są ukazane w swojej skomplikowanej okazałości. Nie jest to arcydzieło stulecia, niemniej, „Hedi” to film wart uwagi.

Komentarze