Zjednoczone Stany Nagości
Film Tomasza Wasilewskiego otrzymuje nagrodę Srebrnego Niedźwiedzia
na niemieckim Berlinale! – krzyczały jakiś czas temu nagłówki
artykułów w sieci i prasie. A kiedy jakaś (polska) produkcja
zostaje zauważona na tak znanym festiwalu to przecież musi być
dobra. Problem w tym, że... nie jest. Co więcej, można ją nazwać
ogromnym rozczarowaniem.
Pokaz przedpremierowy, sala zapełniona widzami, którzy z
niecierpliwością oczekują seansu. Za filmem przemawia nie tylko
Srebrny Niedźwiedź, ale również obsada. W rolach głównych znane
i lubiane postacie, takie jak Magdalena Cielecka czy Andrzej Chyra,
ale również obiecująca Julia Kijowska czy Marta Nieradkiewicz,
którą dwa dni wcześniej miałam okazję zobaczyć w niezłym
„Kamperze”.
Produkcja ukazuje losy czterech kobiet, powiązanych ze sobą na
różne sposoby, które po upadku PRL-u starają się zmienić swoje
życie. Brzmi banalnie, prawda? I takie właśnie są przedstawione w
„Zjednoczonych Stanach...” historie. Nie pomagają na siłę
wspominane lata 90., które reżyser wybrał sobie jako tło. Tym
bardziej, że 35-letni Wasilewski raczej nie zaznał zanadto trudów
Polski Ludowej. Utarte frazesy i stroje, wtłaczane jakby na siłę,
potęgują groteskowość filmu. Aktorzy wymawiając kwestie w stylu:
„Kupiłam jeansy w Pewexie” czy „Pojedziemy na wakacje do
Czechosłowacji?” brzmią sztucznie i niepewnie, rozbawiając przy
tym widzów (reżyser chyba nie założył w głowie takich reakcji)
i uniewiarygadniając jednocześnie swoje postaci. Obraz dopełniają
smętne ulice, szare bloki i obdrapane mury szkoły, które zapewne
miały oddać ducha epoki.
Fabułę podzielono tak, aby każda z kobiet mogła „opowiedzieć”
swoje losy. Nieszczęśliwa Agata tkwi od lat w małżeństwie,
podczas gdy jej serce rwie się do młodego księdza. Poszukuje
dawnej namiętności i chlipie w łóżku: „Dotknij mnie!” do
wąsatego Łukasza Simlata, którego rola ogranicza się do
opowiadania o pracy w zakładzie i chodzenia nago na ekranie. Jej
sąsiadka Iza to oziębła dyrektorka szkoły (swoją drogą
przedstawionej mizernie, płytko, rzekłabym gorzej niż w niejednym
serialu), która od lat utrzymuje romans z żonatym lekarzem. Gdy
mężczyzna zostaje wdowcem, Iza dostrzega szansę na stabilizację –
Karol okazuje się być jednak typową męską świnią, kończąc
relację z kobietą. Siostra Izy, Marzena, czeka na powrót męża z
RFNu, próbując w międzyczasie zrobić użytek ze swojej urody i
załatwić profesjonalną sesję zdjęciową. Nie wie jednak, że
jest obiektem fascynacji Renaty, sąsiadki z naprzeciwka, która za
wszelką cenę próbuje się do niej zbliżyć (inscenizując przy
tym sytuacje rodem z naiwnych romansów). Renata pracuje jako
rusycystka, zostaje jednak brutalnie zastąpiona przez nauczycielkę
angielskiego (kolejny bardzo „subtelny” znak transformacji).
Te wszystkie historie urywane są z nieznanych przyczyn w istotnych
momentach. Każda z opowieści okraszona jest sporą ilością łez –
spowodowanych zwykle przez niedobrych, grubiańskich mężczyzn
(którym oczywiście chodzi tylko o jedno). Film wypełniony jest po
brzegi bezsensowną golizną, która poraża brakiem subtelności i
prezentuje ludzkie ciało w niezwykle wulgarny sposób. Czy naprawdę
musimy oglądać kilkuminotwą scenę nagiej (wydepilowanej – halo,
epoko!) Danuty Kolak wylegującej się na kanapie jakby była jakąś
egzotyczną wyspą?
Po zakończeniu seansu odczuwa się bezsens i brak jakiejkolwiek
refleksji nad filmem. Dobrze zrozumiałam, co Wasilewski chciał
przekazać fabułą, zrobił to jednak tak nieudolnie, że nie jestem
w stanie ocenić jej pozytywnie. Kulawe dialogi, potok łez
wylewanych w różnych scenach, wszechobecna nagość i
stereotypizacja zachowań (zarówno damskich jak i męskich) nie
przedstawiają „Zjednoczonych Stanów Miłości” w dobrym
świetle. Gwoździem do trumny jest dla mnie tło historyczne
przedstawione w tak groteskowy sposób, że można się z niego tylko
śmiać. Czy tylko w latach 90. kobiety były nieszczęśliwe? Czy
tylko w trakcie transformacji ustrojowej ludzie poszukiwali miłości
i szczęśliwego życia, walcząc ze swoimi pragnieniami? Najchętniej
zabrałabym Wasilewskiemu kamerę i wysłała na kurs myślenia. To
kolejna produkcja w jego dorobku, która zamiast zaciekawienia
wywołuje grymas niesmaku, a zamiast refleksji – pusty śmiech.
Czy to gruszka?
OdpowiedzUsuń